Po raz trzeci w ramach cyklu promującego pierwszy solowy krążek, Składam się z ciągłych powtórzeń, Artur Rojek zagrał w Poznaniu. W czwartek, 19 marca muzyk zjawił się w kultowym klubie Eskulap i tym samym dał pierwszy w tym stolicy Wielkopolski koncert nie podparty szyldem festiwalowego wydarzenia.
Kilka dni przed koncertem organizatorzy poinformowali, ze dobra passa Rojka wciąż trwa, a wyprzedanie koncertu wciąż nie jest najmniejszym problemem. To chyba idealne potwierdzenie, że budowana przez lata, jeszcze pod skrzydłami Myslovitz marka ani trochę nie straciła mocy reklamowana własnym nazwiskiem. Być może nawet zyskała nowy blask…
W 2014 roku to właśnie Rojek przyciągnął na pierwszą edycję Spring Break największe grono słuchaczy. Identyczna sytuacja miała miejsce kilka miesięcy później, we wrześniu, gdy w Poznaniu zorganizowano koncerty pod szyldem Strefy Kultury. Kto wtedy miał przyjemność bawić się przy dźwiękach muzyki Rojka nie powinien żałować udziału w tegorocznej trasie koncertowej.
Trzy zupełnie odmienne koncerty. Te pierwsze solowe, na których Artur był jeszcze mocno przymuszany przez fanów, przypominały o latach spędzonych w Myslovitz. Do solowej set listy przemycone zostały dwa, trzy utwory z dawnego repertuaru, pojawiały się też piosenki z projektu Lenny Valentino. W kolejnej odsłonie trasy zrezygnowano z piosenek macierzystej grupy, postawiono na covery i dobre wspomnienia Valentino.
A teraz? Nadszedł czas na zmiany.
Ciężko urozmaicić set listę, gdy ma się na koncie tylko jedną płytę i to zaledwie czterdziestominutową. Tak długie koncerty spotkałyby się z gwizdami i dużym rozczarowaniem fanów, więc trzeba zrobić coś, co ucieszy tłum. Rojek wciąż cieszy się z wykonywania coveru Easy i Ring on Fire, ale postanowił poświęcić czas na nowe aranżacje własnych. Brzmią świetne i zostały idealnie zgrane z klubową, nostalgiczną i trochę nawet romantyczną scenografią. Mnie przypominała tę z trasy koncertowej Paramore promującej płytę brand new eyes. Kto był ten wie, a kto nie był niech zobaczy na zdjęciach.
Chociaż zmiany w brzmieniu wynikły z nieprzyjemnego wypadku, który na jakiś czas pozbawił Rojka możliwości gry na gitarze, to jednak nie wielu chodzi po tym świecie muzyków, którzy w takich sytuacjach nie przekładają występów na później. A przeżycie trzech zupełnie odmiennych pod względem set listy koncertów tego samego cyklu promocyjnego to przyjemne doświadczenie. I warte docenienia.
Koncert rozpoczął się kwadrans po godzinie 20tej. Bez supportu, czyli w przypadku tego klubu była większa szansa na wystanie do końca, ale też mniejsza, że omdlali ludzie będą uciekać do wodopoju. A zaczęło się od Lato 76. Później były cztery kolejne piosenki z płyty, krótka przerwa na Easy i zagranie kolejnych utworów z płyty. Bisy były dwa, bo publiczność zdecydowanie nie miała dość. Pojawiło się Ring on Fire, Chłopcy z Plasteliny, Dla Taty i ponownie wszystkie single z albumu. Ostatecznie koncert trwał prawie dwie godziny i chyba tylko raz został przerwany przez krótkie wspomnienie historycznych już skoków w tłum podczas koncertu Myslovitz właśnie w Eskulapie.
Nowe aranżacje są dłuższe. Każdy utwór rozbudowano o dodatkowe partie solowe, co zaowocowało wydłużeniem każdej piosenki o dobre 30 sekund jeśli nie minutę. Tylko, że na żywo zupełnie nie ma się wrażenia, że coś jest zrobione na siłę. Składam się z ciągłych powtórzeń to płyta, na której chodzi o słowa, a w drugiej kolejności o muzykę. I bardzo duży nacisk kładą na to dźwiękowcy, którzy pilnują, aby wokal przypadkiem nie zagubił się między perkusją, a basem.
To trochę tak, jak z poezją śpiewaną. Jeśli odpowiednio zaaranżujesz muzykę, jeśli odpowiednio akcentuje ona wypowiadane słowa, podkreśla je, tworzy dramaturgię, wprowadza melancholie albo radość, wtedy jest idealnie. Kto chociaż raz wybrał się na koncert Myslovitz z Rojkiem, albo Rojka solo ten wie, że wielkich monologów nie uświadczy. Nie ma przerw na dywagacje o samopoczuciu i pogodzie. Cieszymy się muzyką, czasami skaczemy (bo czasami są ku temu powody), ale najczęściej stoimy i słuchamy.
Bo tam słowa są ważne.
Trasa zakończyła się 30 marca koncertem w Szczecinie. O jej wznowieniu na razie cicho, ale trudno spodziewać się czwartej części. Polska to nie aż taki duży kraj, żeby granie nie miało końca. A jeśli się zdarzy, pewnie jesienią, trzeba będzie się wybrać. Znów będzie miło.