materiały prasowe

Córka trenera. Nie tylko Napoleon utknął w śniegu.

Mam mnóstwo pytań po obejrzeniu nowego filmu Łukasza Grzegorzka. Pamiętam, że Kamper, czyli jego poprzedni film też zostawił mnie z niewiadomymi, ale po obejrzeniu Córki trenera odczuwam większy niedosyt. Być może zbyt dużo oczekiwałam od filmu, w którym główną rolę gra Jacek Braciak? Być może niepotrzebnie narzuciłam sobie interpretację tytułu i spodziewałam się filmu z większą dramaturgią? Być może przeplata się w mojej głowie z dlaczego, bo czuję, że ta historia mogła być zrealizowana w ciekawszy sposób.

Córka trenera przyciągnęła mnie do kina z dwóch powodów. Pierwszym był właśnie reżyser, cały czas nazywany debiutantem. Drugim był fakt, że główną rolę gra Jacek Braciak, który w Kamperze zagrał małą, ale świetną rolę. Lubię tego aktora i chętnie oglądałabym go częściej. W przypadku tego filmu małą i intrygującą rolę gra natomiast Piotr Żurawski, główny aktor Kampera, którego Grzegorzek ponownie zaprosił do współpracy.

Upalne lato. Maciej Kornet (Jacek Braciak) podróżuje po Polsce wraz z 17-letnią córką Wiktorią (Karolina Bruchnicka). Od wielu lat są tylko we dwoje, zawsze razem. Ich trasę wyznaczają zawody w tenisie ziemnym. Ona jest jego oczkiem w głowie, córeczką tatusia i jego wielką chlubą. Chciałby aby była najlepsza. On jest dla niej całym światem. Do czasu, gdy dołącza do nich Igor (Bartłomiej Kowalski), dobrze zapowiadający się zawodnik, którego Maciej Kornet zacznie trenować. Dzięki niemu Wiktoria otworzy się na nowe doznania. Pierwszy papieros, pierwszy kieliszek alkoholu, pierwsza miłość. Cała trójka wyruszy w długą podróż rozklekotanym vanem, podczas której każdy będzie chciał osiągnąć swój cel. Pełna dyskretnego humoru historia o poszukiwaniu własnej drogi – opis dystrybutora

Już w czasie seansu zaczęłam się zastanawiać, czego w tym filmie brakuje. Nie mogłam wkręcić się w opowieść, wyczekiwałam przełomu, zaskakującego momentu. Czekałam, ale nic takiego się nie wydarzyło. Córka trenera to nie jest tak dobry film na jaki liczyłam po obejrzeniu zapowiedzi. Niby wiedziałam, że będzie to kolejny polski film, który wejdzie do kin studyjnych, będzie wyświetlany krótko i trzeba się pośpieszyć, żeby zdążyć go obejrzeć zanim zniknie. Fakt, że film nie jest dostępny w szerokiej dystrybucji i nie trafia do masowego widza z reguły oznacza, że jest to kino wymagające. Ewentualnie oznacza brak powiązań, sponsorów i pieniędzy w kieszeni, ale ten wątek przemilczmy.

Zakładałam, że Córka trenera to film z kategorii: dobre polskie kino dające do myślenia, które przejdzie niezauważone, ale znajdzie grupę widzów, która je doceni. Tymczasem okazuje się, że to taki film, który oferuje dużo wątków, niedostatecznie przedstawia głównych bohaterów, z łatwością wprowadza wątki poboczne, które równie łatwo porzuca.

Myślałam, że będzie to film pouczający, film mówiący o tym, że każdy ma prawo do własnego życia, do własnej decyzji i do własnego wyboru. Film o toksycznej relacji rodzica z dzieckiem, w której rodzic przerzuca swoje ambicje na dziecko, po czym nagle uświadamia sobie, że nie tędy droga. Można sobie wmówić, że właśnie o tym jest ten film, ale to nie jest w tym filmie pokazane. To historia ojca, który trenuje córkę, ojca który ewidentnie wymarzył sobie, że tenis będzie całym światem jego dziecka, a sam swoje życie podporządkował roli ojca-trenera.

Jeździ z córką po Polsce, zawozi ją na zawody, trenuje, karmi, kontroluje każdy jej krok. Na korcie i poza nim, choć brakuje w tym poczucia, że coś dzieje się wbrew woli dziewczyny. Wszystko wygląda pięknie – fantastyczna relacja, wzajemny szacunek, ciepłe uczucia i ewidentna przyjaźń. Siedzisz w kinie, oglądasz i nagle zadajesz sobie kluczowe pytanie: o co tu chodzi? O czym jest ten film? Albo, jak mawiają nauczyciele, co autor miał na myśli?

Nie wiem. W tej historii zabrakło mi momentu przełomowego, wyraźnego zdarzenia, po którym nastąpiłaby zmiana w sposobie patrzenia na świat przez Wiktorię i jej ojca. Przypuszczam, że takim momentem miał być pobyt na polu namiotowym, gdzie Maciej poznaje mieszkającą tam kobietę, a Wiktora zaprzyjaźnia się z Igorem. Relacja Wiktorii z Igorem pozowana jest na nastoletnią miłość, zauroczenie, ale to bardziej fascynacja kimś nowym, kto pojawił się w relacji do tej pory ograniczającej się do dwóch osób.

Dzięki fascynacji Macieja nowopoznaną kobietą Wiktoria zyskuje więcej luzu, jest spuszczona ze smyczy i zaczyna poznawać świat, który do niedawna dla niej nie istniał. Fascynuje ją wszystko i każdy – zarówno Igor, jak i spotkany na polu namiotowym Cysorz grany przez Piotra Żurawskiego. W tym czasie również jej ojciec odkrywa świat, o którym zapomniał. Gdzieś pomiędzy tymi zdarzeniami Maciej zaczyna trenować także Igora, który okazuje się większym talentem od Wiktorii. Kolejne zawody, kolejne sukcesy lub porażki, kolejne imprezy i niezadowolenie trenera… A ja nadal nie wiem, o czym jest ten film. Czy to zlepek różnych przemyśleń scenarzysty ułożony w jedną, nie do końca spójną historię, w której zbyt słabo poznajemy głównych bohaterów, żeby zrozumieć ich zachowania?

No właśnie. Tak niewiele wiemy o głównych postaciach, że trudno zrozumieć ich postępowanie i wybory. Trudno mi zrozumieć prawie pełnoletnią dziewczynę, która nadal chce spać w jednym pokoju z ojcem. Trudno mi zrozumieć jej trenera, którego przeszłość to wielka niewiadoma. Zbyt wielu rzeczy muszę się domyślać, zbyt dużo interpretacji zależy tylko i wyłącznie ode mnie. Aż takiej wolności od scenariusza nie chciałam.

W tym filmie najfajniej pokazane są dwie rzeczy. Pierwsza to taka, że ciężką pracą można osiągnąć cel, chyba że nie ma się wystarczającego talentu. Druga to pokazanie, że rodzic może być przyjacielem, ale przychodzi moment, w którym musi przestać być najważniejszą osobą w życiu. Rodzic musi się nauczyć dawać wolność, a dziecko z tej wolności korzystać. Braciak gra oczywiście dobrze, bo inaczej nie potrafi. Buzek też świetnie było zobaczyć, nie wspominając już o Piotrze Żurawskim, który urzekł mnie grą na gitarze i śpiewem. Mimo to…

Czuję olbrzymi niedosyt po obejrzeniu Córki trenera. W jednej ze scen, zresztą jednej z licznych scen zrobionych z humorem, co przypominało mi Kamper, pada zdanie, że Napoleon utknął w śniegu. Odnoszę wrażenie, że w metaforycznym śniegu utknął też scenariusz, który mógł być niesłychanie mocnym, raniącym serce obrazem, a jest filmem, któremu brakuje wyrazu i takim, o którym pisząc roczne podsumowanie nie będę pamiętać. Wielka, wielka szkoda!