Po stadionowych podbojach, które w przypadku Dawida Podsiadło zdają się nie mieć końca, muzyk postawił na kilka halowych koncertów promujących wydany w październiku album Lata Dwudzieste. Koncert odbył się w Hali numer 5 Międzynarodowych Targów Poznańskich i był, jak się po czasie okazało, pierwszym z trzech, jakie Dawid zagrał w Poznaniu. To jedno zdanie – Nie ma fal, ale są delfiny, wypowiedziane przez wokalistę podczas koncertu, idealnie podsumowują koncert z 30 listopada.
Widziałam Dawida w wakacje podczas koncertu trasy Męskie Granie. Grał wtedy kilka utworów z albumu Lata Dwudzieste i miał w sobie mnóstwo radości ze stanie na scenie. Nie da się ukryć, że cykl koncertów Męskie Granie był trampoliną do jego kariery, ale nie stałoby się tak, gdyby nie doskonałe single, które wspólnie z m.in. Kortezem, Zalewskim i Brodką wypuścił na przestrzeni tych wszystkich lat. Fenomen Męskiego Grania trwa, chociaż mam wrażenie, że powoli zaczyna maleć, a o fenomenie Podsiadło powstanie nie jedna książka. Nie sądzę, żeby ktoś pokusił się o analizę jego popularności bazując na utworach, ale to, jak jego teamowi udało się stworzyć społeczność fanów zasługuje na głębszą analizę.
Koncert w Hali nr. 5 Międzynarodowych Targów Poznańskich był dowodem na to, że na koncerty Dawida przychodzi się po to, żeby zobaczyć, jak wydane kilka stów pomnożone razy kilka tysięcy osób wypełniające obiekt przekłada się na wspólne koncertowe doświadczenie. Już od czasu trasy Małomiasteczkowej, którą oglądałam we wrocławskiej Hali Stulecia, wiem, że na koncerty Dawida chodzę dla produkcji. Muzycznie do albumu Małomiasteczkowy przekonywałam się kilka lat. Lata Dwudzieste na razie zupełnie we mnie nie brzmią, z wyjątkiem kilku utworów, ale wciąż nie na tyle, żeby pokusić się o recenzję płyty. Wychodząc z MTP słyszałam, jak głównym tematem rozmów nie był sam koncert – muzyka, energia, a nawet Dawid – a produkcja. Team Podsiadło podnosi własną poprzeczkę coraz wyżej, ale muszę przyznać, że Małomiasteczkowa Trasa nie była nawet w części tak dobra wizualnie jak Postprodukcja Tour.
Gdybyście wrócili do mojej relacji z wrocławskiego koncertu z 2018 roku znaleźlibyście tam kilka zdań o tym, jak scena rzekomo inspirowana produkcją zagranicznych artystów, stała się podróbką sceny Męskiego Grania i sylwestrowych koncertów stacji TVN. Teraz widać, że lekcja nie tylko została odrobiona, ale też nie jeden zagraniczny artysta mógłby się inspirować. Drony-delfiny, drony-motyle robią wrażenie. Lasery, confetti mniejsze, ale wciąż całość prezentuje się naprawdę dobrze. Wciąż ubolewam nad przykrywaniem obrazu transmitowanego na ekrany animacjami, ale to pewnie jakieś moje prywatne preferencje.
A jak było muzycznie? Przede wszystkim wielkie ukłony dla techników ustawiających nagłośnienie. Nie jest łatwo nagłośnić nieprzystosowane do koncertów hale targowe, ale w tym przypadku dodatkowe nagłośnienie doskonale się spisało. W obiektach typowo koncertowych Postprodukcja Tour musi brzmieć rewelacyjnie. Naprawdę pod tym względem warto się wybrać na koncerty Dawida.
Koncert rozpoczął się od intro stworzonego z singla Post, co w sekundę wprowiło zgromadzony tłum w euforię. Zaskoczyło mnie, że fani najlepiej reagowali na utwory z najnowszego albumu. Otwierające koncert To Co Masz Ty wykrzyczano, a zagrany później Małomiasteczkowy nie miał już aż takiego powera. Czyżbyśmy już się osłuchali z przebojami sprzed lat? Niewykluczone, że stadiony sprawiły, że nie ma już głodu na słuchanie przebojów z 2018 roku. Tazosy, D I A B L E, Szarość i Róż, Post i oczywiście WiRUS były głośno śpiewane przez wszystkich, co jedynie dowodzi, że nowa płyta przyniosła Dawidowi jeszcze więcej fanów, a przynajmniej zaspokoiła tych, którzy pokochali Małomiasteczkowego.
Równie duże emocje towarzyszyły ludziom na dźwięk utworów, które doskonale pamiętają z trasy Męskie Granie. W setliście Postprodukcja Tour wciąż znajdują się utwory, które Podsiadło nagrał dla tego cyklu oraz cover, który również tam śpiewał – Nic nie może przecież wiecznie trwać, który trafił też na rozszerzoną wersję płyty Lata Dwudzieste. Fani Męskiego Grania mogli usłyszeć I Ciebie też, bardzo oraz zagrany na bis Początek. Mnie bardzo ucieszyły utwory z dwóch pierwszych albumów – And I z Comfort and Happiness oraz W dobrą stronę i Pastempomat, z doskonałego Annoyance and Disappointment, do dziś uważanego przeze mnie za najlepszy album Dawida. Tęsknię za jego utworami w języku angielskim i liczę, że któregoś dnia do tego wróci.
Koncerty Dawida zawsze muszą mieć w sobie coś ze stand upu, więc tym razem nie mogło zabraknąć tego elementu. Pomagał w tym fakt, że koncert rozpoczął się w momencie, w którym Reprezentacja Polski w Piłce Nożnej grała właśnie mecz z reprezentacją Argentyny. Pomiędzy utworami, a czasem nawet w ich trakcie, Podsiadło dawał znać, jak ma się wynik. Trudno było jednak nie zauważyć, że ludzie kontrolowali przebieg meczu na bieżąco, sprawdzając, czy wygrywamy, czy przegrywamy. Tworzyło to wyjątkową atmosferę tego koncertu i myślę, że przez pryzmat tego spotkania większość z nas będzie ten koncert wspominało.
Po doświadczeniu dwóch tzw. halowych tras koncertowych Dawida – w 2018 i 2022 roku – nie zmieniam zdania, co do jednego – każdy miłośnik polskiej muzyki i koncertów powinien pójść, zobaczyć, doświadczyć i zobaczyć, na czym polega fenomen Dawida Podsiadło. Dla mnie te koncerty już dawno przestały być muzycznym spotkaniem, jak wspomniałam nie do końca utożsamiam się z obecnym brzmieniem Dawida, ale to on kształtuje polską scenę i to nim inspiruje się w zasadzie każdy krajowy artysta. A jeśli było się na dużych koncertach zagranicznych artystów, wreszcie można docenić produkcję tras Dawida.