W tym roku Mrozu świętuje 10-lecie na scenie. Jesienią wyrusza w trasę, która łączy sceniczny jubileusz z promocją wydanej w kwietniu nowej studyjnej płyty. W sobotę, 7 września Mrozu żegnał lato w Poznaniu dając przedsmak tego, co od października będzie można usłyszeć w klubach w wybranych miastach w Polsce. Chociaż muzyczna jesień dopiero przed nami, i kilka ciekawych płyt ma nadal szansę mnie zaskoczyć, na razie album Aura pozostaje liderem mojego prywatnego rankingu najlepszych polskich płyt 2019 roku. Jak brzmiał Mrozu nad Wartą?
Tego lata Mrozu był zdecydowanym liderem poznańskich imprez plenerowych. Na rozpoczęcie sezonu wystąpił nad jeziorem w ramach serii koncertów NaFalach, a na zakończenie robił co mógł, żeby przyciągnąć pozytywna aurę nad Wartę. Łatwo nie było, bo pogoda zdążyła się pożegnać z latem, zanim my zdążyliśmy pożegnać się z nią… Coś w tym jest, że dobre plenerowe koncerty w Poznaniu zawsze odbywają się w deszczu, jego strugach bądź kroplach. Rok temu padało przez cały czas trwania Late Summer Festival, co jednak nie przeszkodziło Tomowi Odellowi w zagraniu świetnego koncertu. Wtedy zamarzyłam, żeby zobaczyć go kiedyś w czterech ścianach, po koncercie Mroza mogę powiedzieć to samo.
Dekada na scenie to bardzo dużo. Wystarczająco, żeby doskonale się na niej poczuć, ale też wystarczająco, żeby dokonać muzycznej ewolucji. Pisząc relację z koncertu Mroza na Juwenaliach napisałam, że zdał test z zaufania. Wówczas miał na koncie niedocenioną, ale bardzo dobrą płytę Zew i można było zakładać, że kierunek, który obiera, obiera już na stałe. Jeśli pamiętacie single Jak nie my to kto lub Nie mamy nic do stracenia z 2014 roku to wiecie, że na płytach Zew i Aura Mrozu po prostu rozwinął coś, co siedziało w nim od lat. Albo od zawsze.
Nowa płyta to ewidentnie klimat, w którym odnajduje się rewelacyjnie. Energiczne, żywiołowe granie, świetny kontakt z zespołem – swoją drogą na scenie wspiera go naprawdę liczny skład muzyków! Skoki, podskoki, dobry kontakt z publicznością. To zdecydowanie ten rodzaj koncertu, który ma prawo się podobać. Ten, któremu produkcja na światowym poziomie pomogłaby wznieść się na jeszcze wyższy poziom. No ale, wszystko w swoim czasie! W końcu najważniejsze jest granie, a nie fajerwerki.
Koncert mógł się podobać i się podobał, czego najlepszym potwierdzeniem jest zdanie, jakie usłyszałam wychodząc z Przystań Poznań. Brzmiało ono mniej więcej tak: świetnie musi być stojąc na takiej scenie, taka energia! Jakbym tam weszła, nie zaszłabym już nigdy. Muzycy grający z Mrozem, jak i on sam, zdecydowanie mieli frajdę występując dla poznańskiej publiczności. Aura nie sprzyjała, ale ludzie dopisali. Nie wiem, jak bawili się nad jeziorem Strzeszyńskim dwa miesiące temu, ale nad Wartą nie bawili się najgorzej.
Wiadomo, że plenerowe koncerty są czasami dość niewdzięczne, bo o ile można pokazać się nowej publiczności, ludziom którzy na co dzień słuchają czegoś innego lub niczego, o tyle na takich imprezach zawsze pojawia się duże grono przypadkowych osób. A takie osoby nie znają dyskografii artysty i wiecznie czekają na przeboje. Te Mrozu ma, więc rozbrzmiały – Jak nie my to kto, Poza Logiką, Nie mamy nic do stracenia czy Napad, ale ku mojemu zadowoleniu przeważał materiał z płyty Aura. Była tytułowa piosenka, Pablo E., Gdybym Wiedział, Zapnij Pas i wspomniany już Napad.
To jest naprawdę rewelacyjna płyta. Zarówno w wersji studyjnej, jak i koncertowej. W tej koncertowej bardzo kusi mnie posłuchanie jej w klubie, wśród nieprzypadkowych ludzi. Ten jazzowy, soulowy klimat zmiksowany z gitarami i bujającym melodiami będzie się rewelacyjnie sprawdzał w zamkniętych obiektach. Lato Mrozu spędził grając na kilku festiwalach i słychać (widać też), że koncertowe aranżacje dopracowano do perfekcji. Zrobiono nawet coś, co w 2018 roku wydawało mi się niemożliwe.
Jeśli czytaliście relację z juwenaliowego koncertu na pewno pamiętacie fragment o utworze Miliony monet. Nie będę opisywać tej historii od początku. W skrócie chodziło o to, że pijane studentki cały koncert skandowały ten jeden tytuł. A to pierwszy przebój Mroza, muzycznie naprawdę bardzo odbiegający od tego, co gra teraz, ale będący świetną charakterystyką polskiego popu z 2009 roku. Wówczas Mrozu nie uległ ich prośbom, ale niejako uległ im w sobotę. W repertuarze pojawiła się bowiem nowa wersja Miliona Monet. Nowa aranżacja udowadnia, jak wielkie znaczenie w odbiorze utworu ma właśnie jego brzmienie. Tekst tej piosenki wciąż trąci kiczem, ale aranżacja utrzymana w klimacie albumu Aura daje mu nowe życie. I idealnie pasuje do całego setu.
Tak sobie myślę, że Mrozu powinien nagrać ją w studiu i wydać oficjalnie, pokazując wielu polskim artystom, którzy grubą kreską odcinają się od swoich początków, że dystans jest w tym zawodzie potrzebny. Łapcie Mroza na jesiennej trasie, bo naprawdę warto! Koncerty na żywo grane z serducha, z frajdą są zawsze najlepsze! A ja czekam na dzień, w którym Aura zostanie doceniona przez Fryderyki.