Czy wiecie, że pierwsze reality shows pojawiły się już w 1948 roku? Przez dekady bardzo się zmieniały ostatecznie kojarząc się, w Polsce, z Big Brotherem, a w Stanach Zjednoczonych z show rodziny Kardashianów. Gdy w wakacje tego roku stacja TVN zaczęła promować pierwszy sezon Azja Express podchodziłam do tego dość sceptycznie. A moją największą uwagę zwracała jedna informacja – gwiazdy muszą przetrwać za dolara dziennie.
O osobach biorących udział w programach typu reality show opinia publiczna nie ma raczej dobrego zdania. Jedni mówią, że to dla kasy, inni że dla popularności (czyli w gruncie rzeczy też dla kasy). Przekonanie jest więc takie, że decydują się na ten krok osoby, które chcą wypromować swoją osobę i zacząć zarabiać na tym pieniądze.
A co można powiedzieć, gdy do udziału w programie zgłaszają się znane osoby? Aktorzy, muzycy, kucharze, sportowcy, osobowości telewizyjne? Takie, które powszechnie wiadomo, że mają za co żyć? Moje sceptyczne podejście wynikało z tego, że wielu z uczestników Azja Express po prostu nie znałam z pracy zawodowej.
Gwiazdy zabierały ze sobą do Azji towarzysza, kogoś z rodziny lub przyjaciela. I w większości przypadków ta druga, nieznana medialnie osoba była mi tak samo mało znana, jak jej z założenia znany przyjaciel. Siłą rzeczy zastanawiałam się więc, co to za tani program, za dziwny format, w którym nikt znany (naprawdę znany!) nie chce brać udziału? Najbardziej rozpoznawalna była pani Rozenek-Majdan i pani Lis. Dam sobie rękę uciąć, że to właśnie udział Majdanów wyśrubował oglądalność pierwszego odcinka…
Program Azja Express okazał się najlepszym reality show roku
O ile stacja TVN nie ma w ostatnim czasie szczęścia w doborze serialowej ramówki to akurat w formatach rozrywkowych strzela w samo sedno! Program Azja Express okazał się najlepszym reality show roku, który wciągnął mnie od pierwszego odcinka i momentalnie udowodnił, że warto to oglądać. Oczywiście dla rozrywki, śmiechu i sprawdzania, jak te znane (i mniej mi znane) osoby poradzą sobie z jednym dolarem w kieszeni.
Dość szybko okazało się, że jeden dolar to jest najmniejszy problem i w zasadzie mogliby mieć w kieszeni ich nawet dziesięć, bo jedzenie w Azji (kupione bądź otrzymane w postaci daru od losu) jest równie… niesmaczne.
Program wygrała para, której najbardziej kibicowałam niemalże od samego początku, ale prawdziwych zwycięzców jest więcej. Azja Express, mimo bycia formatem reality show, okazała się fantastycznym narzędziem pozytywnego PRu. Zdarła maski tym, którzy przez swoje dotychczasowe medialne pozy wydawali się sztywni, sztuczni, nieuprzejmi, wyniośli, czy zadufani w sobie. W Małgorzacie Rozenek ludzie zobaczyli kogoś więcej niż perfekcyjną panią domu, w Izie Miko inteligentną, zabawną, waleczną dziewczynę. Dla mnie to są dwie największe wygrane osoby tego programu.
Kto wizerunkowo przegrał?
Oglądającym program pewnie od razu nasuwa się nazwisko narzeczonej Kuby Wojewódzkiego. Fakt, była jedną z dwóch najbardziej irytujących osób w całym programie, denerwowała (ładnie to ujmując) i zaskakiwała swoim zachowaniem, ale tak naprawdę dzięki niej widzowie jeszcze chętniej ten program oglądali. Choćby po to, żeby zaraz po emisji zrzucić na Renatę wiadro obelg. Bronić jej nie będę, ale nie jest dla mnie tajemnicą, że miało to drugie, bardzo głębokie dno. Warto o tym pamiętać na przyszłość, bo nigdy nie wiadomo, kto w drugiej edycji okaże się czarną owcą.
Azja Express trafia do POPventu, jako najlepsze reality show tego roku udowadniające, że wystarczy się pomęczyć, spocić, ubrudzić i poddać emocjom, żeby rozkochać w sobie tysiące Polaków. Myślę, że przed nami jeszcze kilka równie emocjonujących edycji, bo nagle z przeciętnego formatu (jaki się potencjalnie szykował) powstał program rozgrzeszające wszystkie dawne pomyłki i dający nowy, świeży start.