Fryderyki rozdano! Co ja na to?

Biję się w piersi i wprost przyznaję – wiem, że Fryderyki rozdano 20 kwietnia. Trzy tygodnie temu. Wiem, że temat stary, kto wygrał każdy już doskonale wie i mogłabym spokojnie zająć się czymś innym, nowszym i może ciekawszym, ale na moim podwórku rządzę ja. I właśnie dlatego dziś opowiem, z czyjego zwycięstwa się cieszę, czym mnie zaskoczono i być może nawet wspomnę o rozczarowaniach.

Rozdanie Fryderyków 2016 nie oglądałam. Byłam wtedy na koncercie PVRIS w Berlinie, a tak się złożyło, że następnego dnia zaczynał się Spring Break i zabrakło czasu, siły i natchnienia, żeby bliżej przyjrzeć się zwycięzcom. Baczne spojrzenia szybko mi jednak doniosły, że telewizyjna retransmisja gali była chaotyczna. Wierzę na słowo, bo lista wykonawców była bardzo długa, a przecież przemowy jeszcze trzeba wygłosić, nagrody odebrać. Ale do rzeczy.

Miałam swoich faworytów i swoje typy. Nie było pośród nich Zbigniewa Wodeckiego i Mitch & Mitch Orchestra and Choir, bo założyłam, że najlepszą popową płytą roku zostanie krążek pani Stanisławy Celińskiej. Docenienie starszego stażem twórcy, czyli właśnie pani Stanisławy albo pana Wodeckiego z Mitchami było tak oczywiste, że inni kandydaci mogli z marszu pożegnać się ze statuetką. Przecież dwudziesto-kilku letni dzieciak nie może zgarnąć takiej nagrody… Pomyliłam się tylko w jednym, nagrodę otrzymał album 1976: A Space Oddysey, a nie Atramentowa. Widziałam, słuchałam tego projektu na żywo, na Męskim Graniu w wakacje, i uważam, że nagroda w pełni zasłużona. Tylko solidarność jajników każe mi wciąż typować kobietę.

Debiut roku i teledysk roku to były te kategorie, w których w ciemno prawdopodobnie każdy słuchacz polskiej muzyki wybrałby laureatów. Pisałam z resztą, że Kortez musi otrzymać Fryderyka dla najlepszego debiutu, bo inaczej nie ma szans na żadną inną nagrodę. I tak więcej ich nie dostał, ale ma tą jedną, bardzo cenną. A Podsiadło, no cóż. Od 20 kwietnia ma już ciut więcej przyzwolenia na aktorskie wojaże. To chyba dobrze, bo potrzeba nam świeżego, artystycznego spojrzenia na teledyski tych artystów, którzy faktycznie mają szansę pokazać je całej Polsce.

Ostatnia statuetka, która miała dla mnie znaczenia trafiła w ręce zespołu Lao Che, za najlepszy rockowy album, płytę Dzieciom. Dla mnie to kwestia bardzo sporna, bo ja wręczyłabym ją Lipali za Fasady. Bardzo lubię ten album, uważam, że w pełni zasługuje na takie wyróżnienie. Z drugiej strony Dzieciom ma mocniejsze przesłanie, jasny przekaz i jasny cel – zobaczyć świat dziecka. Podsumuję to może w ten sposób – w rockowej kategorii zawsze jest mi trudno wskazać jedną najlepszą płytę, a odkąd Związek zaczął skracać liczbę kategorii i mieszać gatunki, wybór jest coraz trudniejszy.

Wracając jeszcze na chwilę do samej gali. Nie oglądałam jej i prawdę mówiąc nie żałuję. Zawsze bardzo się cieszę, gdy mogę wcześniej dowiedzieć się, kto wygrał, a na tej podstawie zdecydować, czy warto włączyć telewizor i zacząć oglądać. W tym roku pewnie bym włączyła, choćby po to, żeby zobaczyć występ Moniki Brodki. Za rok to pewnie ona będzie trzymała w garści najwięcej nominacji. Właśnie! Liczę, że w 2017 nagrody otrzyma więcej kobiet, bo w 2016, jakoś cała zabawa kręciła się wokół Panów. Polska muzyka aż tak facetami nie stoi, bez przesady! No ale, mamy już nowy album grupy Hey, zaraz będzie nowa Brodka… Powinno być bardziej kobieco.

AF