Sympatyczna, utalentowana i niezwykle dziewczęca jest Gracie Abrams w koncertowej odsłonie. 13 października zagrała wyprzedany koncert w Columbiahalle w Berlinie, dokąd zjechali fani z wielu europejskich miast. Trasa była częścią Good Riddance Tour promującej pierwszy studyjny album Amerykanki, jednej z tych artystek, które sławę i rozpoznawalność zaczęły zdobywać w roku pandemicznym. Wspominałam o tym na początku 2023, recenzując Good Riddance, gdy sięgałam pamięcią do moich początków z twórczością Gracie. Koncert w Berlinie uświadomił mi, że mogła to być jedyna szansa na posłuchanie Abrams w klubowej odsłonie. Nie chodzi tylko o to, że wyprzedała Columbiahalle, a przede wszystkim o to, że stoją za nią tysiące oddanych fanów, którym koncertowo daje bardzo wiele.
Przez ostatnie lata utworzyła się w Stanach Zjednoczonych grupa młodych, utalentowanych kobiet, którym przewodzi Taylor Swift. Grupa powiększa się z roku na rok, a Swift wspiera ich rozwój zawodowy, darzy przyjaźnią i zabiera w swoje coraz większe trasy koncertowe. Gracie Abrams jest jedną z tych artystek, co przekłada się na niesamowicie zaangażowane fanki, bo część jej fanów to bezsprzecznie Swifties. Piszę o tym już na wstępnie, bo to właśnie dzięki takim fanom Abrams będzie jedynie rosła w siłę. Jej pełna dziewczęcej emocjonalności muzyka sprawia, że każda nastolatka znajdzie w jej dyskografii przynajmniej jeden utwór, który opowiada też jej historie. Jej sposób bycia – z jednej strony delikatna i nieśmiała, z drugiej bardzo kobieca i niesłychanie odważna pokazuje, że w kobiecej lekkości można być też pewną siebie, zmysłową kobietą. Nie należy się wstydzić swoich uczuć, ciała, siebie.
Koncert w Berlinie był wyprzedany, a pierwotnie miał odbywać się w mniejszym miejscu. Przeniesienie do Columbiahalle pozwoliło sprzedać więcej biletów i wypełnić halę tak szczelnie, że gdyby Gracie grała rocka, bałabym się, że ściany nie wytrzymają. Setki głosów dziewczynek i kobiet, z których połowa miała przywiązaną do włosów wstążkę (element charakterystyczny początków kariery Gracie) wtórowały Amerykance tak bardzo, że tej odbierało momentami mowę. Na szczęście nie odbierało jej to pewności siebie i chęci do niemalże nieustających interakcji z fanami – a to selfie z telefonu fanki, a to machanie, a to rozdawanie całusów, a to pokazywanie serduszek, o śmiechach i werbalnych podziękowaniach nie zapominając. Choć muszę przyznać, że podczas trwającego półtorej godziny koncertu niewiele było przerw na pogawędki. Abrams wyszła na scenę z planem zagrania 20 utworów i zrealizowała go w dosłownie 90 minut. Nie pozostawiając czasu na bis, ale też w ogóle go nie planując. Wpisuje się więc w ten nowy (i stary zarazem), trend układania setlisty tak, żeby od pierwszej do ostatniej piosenki koncert opowiadał historię, jakiej nie rozprasza bis.
Rozpoczęło się od jednej z najchętniej przeze mnie słuchanych piosenek Gracie z nowego albumu, Where do we go now?, a zakończyło na bardzo emocjonalnym wykonaniu Right now. Przyznam, że po takim mocnym emocjonalnie zakończeniu bis mógłby zepsuć magię chwili. Wśród utworów dominowały oczywiście kompozycje z doskonale przyjętego przez krytyków (i fanów) krążka Good Riddance. Abrams wykonała wszystkie dwanaście utworów, więc była to najpewniej niepowtarzalna okazja, żeby posłuchać na żywo całego krążka, a przynajmniej jego podstawowej wersji, bo wersja deluxe została poszerzona o 4 kompozycje. Wśród nich znalazł się Block Me Out, który Gracie również zagrała.
Koncert dopełniła piosenkami z wydawanych na przestrzeni lat EPek, a fanki i fanów bardzo ucieszyły I miss you, I’m sorry i 21, jedne z wciąż najpopularniejszych nagrań Gracie, wydane w 2020 roku na albumie minor. Pierwszej swoją drogą EPce Amerykanki, z którą się zetknęłam. Za miłą niespodziankę uznałam wykonanie Rockland z EPki This Is What It Feels Like z 2021 roku, połączone z Will you cry? z Good Riddance. Biorąc pod uwagę, ile utworów Gracie wydawała na przestrzeni lat właśnie w formie EPek, jej koncertowa setlista mogłaby składać się z ponad 30 utworów, co na debiutantkę jest imponującym wynikiem, ale pewnie też nie ułatwia doboru repertuaru.
I może właśnie ze względu na EPki i kilka tras koncertowych na koncie, na Abrams nie patrzy się jak na debiutantkę w dawnym tego słowa znaczeniu. To artystka, która ma naprawdę imponującą grupę odbiorców, obycie sceniczne i koncertową pewność siebie, jakiej nierzadko brakuje artystom starszym stażem od niej. Na koncertach chętnie sięga po gitarę akustyczną i siada za klawiaturą, nie marnuje czasu na zbędne monologi, pozwala muzyce wybrzmieć i opowiedzieć te historie, po jakie na koncerty przychodzą ludzie. Ze swojej subtelności potrafi wykrzesać energię, wyśpiewać złość – koncertowe I Should Hate You to najlepszy tego przykład, ale umie też rozczulić czy wzruszyć. Ma wszystko, żeby stopniowo budować karierę i zapełniać coraz większe obiekty, przypominając, że girl power ma się doskonale.
Znam wiele wokalistek, którym nie życzyłabym halowej czy wręcz stadionowej popularności, bo mogłaby ona zabić ich twórczość. W przypadku Gracie nie czuję takiej obawy, mam poczucie, że doskonale odnalazłaby się w większych obiektach, a jej muzyka – mimo iż pozornie to liryczne, dziewczęce granie bez pazura – ma tyle odcieni, że trudno mówić o monotonii i nudzie. A może przemawia przeze mnie pewność, że tylko kwestią czasu są coraz większe koncerty sygnowane jej nazwiskiem?