Zacznijmy od tego, że jedynym rekwizytem, którego potrzebujesz, by świętować 31. października Halloween jest dynia. Nawet niekoniecznie wycięta i strasząca dzieci sąsiadów, ale taka wydrążona, z przerażającymi zębami i oczami o dziwnym kształcie gwarantuje halloweenowy sukces. Ale czymże byłoby zachodnie, amerykańskie święto bez tuzina okolicznościowych gadżetów? Oto 10 rzeczy, które zechcesz mieć, chociaż wcale ich nie potrzebujesz.
Gdy byłam dzieckiem Halloween nie było dla mnie jakimś szczególnym dniem. Pamiętam, że w gimnazjum, na lekcjach języka angielskiego rozmawialiśmy o tym święcie. Bez zbędnych religijnych aluzji i wtrąceń, że w naszej kulturze to jednak nie wypada. Było to dekadę temu, a w sklepach nie tylko nie było bożonarodzeniowego szału zaczynającego się w październiku, ale nie było też halloweenowych ozdób i pomysłu, jak naprawdę zaangażować w to święto dzieci. Wtedy było to po prostu zachodnie święto, o którym zaczynało się mówić.
Dopiero później, gdy byłam w liceum i dowiedziałam się, że nigdy dobrowolnie nie wydrążę dyni, bo jej zapach mnie odrzuca, zaczęła się nagonka na tych rodziców, którzy pozwalają przebierać się swoim dzieciom w duszki. Pamiętam materiały w programach informacyjnych, audycje rozwodzące się nad tym, czy to wypada, czy tak można i czy Bóg wybaczy.
Teraz jest zupełnie inaczej, chociaż nadal nie tak rozrzutnie, jak w Wielkiej Brytanii, czy Stanach Zjednoczonych. W popularnych sieciówkach i jeszcze popularniejszych dyskontach spożywczych można znaleźć halloweenowe słodycze, ozdoby i pomysły na przekąski. Dla mnie Halloween to początek takiej amerykańskiej odsłony świąt w polskim wydaniu, tzn. Halloween, Boże Narodzenie, Walentynki. Oczywiście Boże Narodzenie w znaczeniu anglosaskiego podejścia, ze skarpetami na kominkach i cukierkami w kształcie lasek.
Zbierając zdjęcia do innego lifestylowego wpisu, który pojawi się na blogu w kolejnym tygodniu, trafiłam na kilka halloweenowych gadżetów, które są genialne, ładne i kompletnie niepotrzebne, ale jak już się je zobaczy to chciałoby się je mieć. Tak wbrew modnej zasadzie posiadaj mniej, wbrew logice finansowej i wbrew rozsądkowi.
Pająki to dekoracje, które można przywiesić w dowolne miejsce. Maska jest papierowa, z oferty dziecięcej, więc możliwe, że na moją wielką, dorosłą głowę by się nie zmieściła. Można to dostać tutaj.
Spinki do włosów to mój ulubieniec z całej dziesiątki. Nosiłabym, naprawdę. I byłoby to dziwne, bo spinek raczej nie mam w zwyczaju używać. Czapka to faworyt numer dwa. Uwielbiam czapki, mam ich dużo za dużo, więc jedna więcej nie zrobiłaby większej różnicy. Co do słomek to są mniej wielorazowe niż czapka i spinki do włosów, ale genialne wychodzą na zdjęciach i gdybym wcześniej wpadła na pomysł zrobienia tego wpisu, kupiłabym je. Słomki i czapka pochodzą z oferty ASOS, a spinki do włosów są z Reserved.
Następne są naklejki, rzecz już naprawdę z gatunku tych, bez których da się żyć, ale które są tak ładne, że naprawdę chciałoby się je kupić. Akurat są w promocji (tutaj), więc zaczęłam się znów zastanawiać, czy może jednak do czegoś by mi się nie przydały? A jeśli chodzi o zestaw do babeczek to najbardziej chciałabym te ozdoby, które można wbić w gotową muffinkę. Uważam, że są świetne!
Ostatni na liście jest świecznik w kształcie dyni. Biorąc pod uwagę, że nie lubię zapachu surowej dyni, taki świecznik to mogłaby być dla mnie idealna alternatywa. Taka dynia wyglądająca, jak dynia, ale nie pachnąca dynią. I w dodatku można używać przez wiele lat! Tzn. póki ktoś nie stłucze. Tutaj można obejrzeć ją ze wszystkich stron.