Dziesięć piosenek musiało się ukazać, żebyśmy doczekali się premiery solowej płyty Hayley Williams, wokalistki Paramore. Album Petals for Armor to piętnaście utworów o uczuciach pozytywnych i negatywnych, o przeżyciach bolesnych i wzmacniających, o relacjach skomplikowanych, toksycznych i wartościowych, bezgranicznie bezinteresownych. Muzycznie Williams zaprasza w podróż do swoich inspiracji, prezentując nowe dla siebie brzmienia i efekt kilku bardzo udanych twórczych spotkań z przyjaciółmi. To jeden z najciekawszych debiutów tego roku, choć bezsprzecznie ważniejszy dla wieloletnich fanów Paramore.
Hayley przez całe lata powtarzała, że nie potrzebuje wydawać solowych płyt, aby czuć muzyczne spełnienie. Wydawało się to zrozumiałe, w końcu wspólnie z Taylorem Yorkiem, a wcześniej Joshem Farro, tworzyła utwory na płyty Paramore. Jej uporczywe powtarzanie, że nie ma co liczyć na solową karierę urosło do takiej rangi, że część fanów zespołu tak kurczowo uczepiła się tego przekonania, że nawet najmniejszy solowy krok Hayley odbierała jako atak na przyszłość zespołu. Łatwo się domyślić, że po ujawnieniu informacji o planach na wydanie Petals for Armor ci sami ludzie rzucili się na piosenkarkę wypominając, że przecież obiecywała…
Jeśli zastanawiasz się, dlaczego o tym wspominam, już wyjaśniam. Premierze płyty towarzyszą liczne wywiady, z tym kilka naprawdę szczerych, wylewnych, w których Hayley bez skrępowania opowiada o swoich uczuciach i przeszłości. Zarówno tej prywatnej, do niedawna niedostępnej dla fanów, jak i tej zakulisowej związanej z początkami Paramore, rozstaniem z braćmi Farro czy komponowaniem albumu After Laughter. To ostatnie zdaje się być przełomowym wydarzeniem w życiu Hayley, która uświadamia sobie, jak bardzo kocha ludzi, z którymi tworzy zespół i jak piękne są relacje i wspomnienia, które razem zbudowali przez lata.
Już na After Laughter, o której pisałam tutaj, Hayley nie ukrywała, że z jej zdrowiem psychicznym nie jest najlepiej. Przyznała się do terapii, zespół wydał płytę pełną trudnych tematów ubranych w wesołe melodie. Wówczas wydawało się, że Hayley przepracowała wiele trudnych tematów i odnalazła równowagę. W trakcie promocji płyty poinformowała, że rozstaje się z mężem, co wielu odebrało, jako jeden z efektów terapii – kończenie relacji, które wpływają negatywnie. Udzielając wywiadów promujących Petals for Armor Hayley otworzyła się jednak na tyle mocno, że wyjaśniła, jak trudny był dla niej okres promocji ostatniej płyty Paramore, jak kiepska była jej kondycja psychiczna i że była dopiero na wstępie intensywniejszych terapii, które pomogły jej nabrać równowagę.
Nie zmierzam oczywiście cytować wszystkich rozmów, ale uważam, że bez tego wstępu trudno jest w pełni zrozumieć Petals for Armor. I że każdy fan Paramore, który przeczytał choćby jeden z tych szczerych wywiadów traktuje ten album w wyjątkowy sposób. Chociaż nie ukrywam, że bardzo interesują mnie wszystkie opinie o tym materiale wygłaszane przez ludzi, którzy nie mają pojęcia o problemach Hayley, dla których jest to po prostu piętnaście piosenek bez kontekstu biograficznego. Sama często nie czuję potrzeby, żeby czytać obszerne wywiady z artystami przed wysłuchaniem albumów, wolę żeby to, co stworzyli opowiedziało mi historie w ich imieniu.
Do Petals for Armor podchodzę jednak inaczej. Hayley Williams jest jedną z najważniejszych artystek w moim życiu. Poznałam twórczość Paramore w tym momencie życia, w którym wyrosłam z posiadania jednego idola, słuchałam bardzo wielu zespołów, naprawdę różnych gatunków muzyki, a Paramore było jednym z tych, do których wracałam bardzo często. Przez trzynaście lat śledzenia ich kariery bywały momenty, i nadal bywają, w których nie zgadzam się z ich opiniami, nie zachwalam wszystkiego, co robią i tworzą, ale muszę przyznać, że dobrze jest dorastać i dojrzewać z muzyką Williams i Yorka u boku.
Album Petals for Armor to triumf Hayley, jej wielkie zwycięstwo w walce o samą siebie. Tekst każdego z piętnastu utworów, które trafiły na krążek opowiada ważną, wartościową, a czasami piękną historię jak My Friend. Właśnie pod względem tekstów widzę największy rozwój umiejętności Hayley. Drugi widzę w marketingowym i kreatywnym podejściu do stworzenia i promowania albumu. To ostatnie może być efektem pracy kreatywnej w zespole goodDYEyoung, firmy produkującej produkty do włosów, którą kilka lat temu piosenkarka założyła z przyjacielem Brianem O’Connorem. O nim zresztą śpiewa w My Friend.
Płytę podzielono na trzy części, pierwsza ukazała się 6 lutego, a drugą zdecydowano się udostępniać piosenka po piosence, kończąc 21 kwietnia. Każda z części, nazywanych po prostu I, II, III, składa się z pięciu utworów. O Part I pisałam tutaj, czekając na kolejne utwory i powoli oswajając się z brzmieniem. Po przesłuchaniu całej płyty, od początku do końca i w każdą możliwą stronę dochodzę do wniosku, że Part I to moja ulubiona część. Najciekawsza i najbardziej zróżnicowana. Lubię każdy z utworów, chociaż nadal najtrudniej słucha mi się Leave It Alone. Muzycznie to jest przepiękna piosenka, ale jej tekst ma w sobie tyle bólu czy wręcz rozpaczy, że działa na mnie zbyt depresyjnie. Otwierające Part I Simmer to natomiast najbardziej wyróżniająca się na całym albumie kompozycja. Jest mrocznie, niepokojąco, dziwnie. Inaczej, bo choćby zaczynające Part II Dead Horse ma w sobie tak wiele przebojowości i tanecznego klimatu, że już bardziej pasuje mi do melodii sygnowanych nazwiskiem Williams. Być może to efekt płyty After Laughter Paramore?
Z Part II mam największy problem i jest to ta część płyty, która najmniej mnie zaskoczyła i do której najmniej chętnie wracam. O Roses/Lotus/Violet/Iris pisałam w Muzycznych szortach #48, nie ukrywając rozczarowania brzmieniem. Podtrzymuję, że utwór ma przepiękny tekst, ale jest dla mnie w grupie kilku piosenek z Petals for Armor, które brzmią, jakby Hayley i Joey Howard, główny współautor albumu, zbyt mocno nakręcili się na konkretne emocje i brzmienie. Gdy słucham My Friend, Roses/Lotus/Violet/Iris i Why We Ever mam wrażenie, że słucham utworów inspirowanych sobą nawzajem. Odświeżenie przychodzi z Steph Marziano, która usiadła z Hayley do napisania Over Yet, o którym pisałam w Muzycznych szortach #49. Uwielbiam jej wkład w Petals for Armor! Uwielbiam utwór Creepin’ z pierwszej części płyty, uwielbiam energię Over Yet. Ta piosenka ma w sobie bardzo dużą uniwersalność, tekstowo idealnie wpasowała się w czasy pandemii. Drugim odświeżeniem jest Daniel James, współautor Dead Horse, pod każdym względem najlepszej piosenki na albumie.
Po melancholijnych kompozycjach przychodzi odświeżenie w postaci pięciu utworów z Part III, a więc zwieńczenie dzieła. Najpierw Hayley zabiera nas na disco z dawnych lat w utworze Pure Love, a chwilę później serwuje nowszą wersje piosenki Pool z After Laughter, czyli Taken. Po komentarzu jednego z fanów sama przyznała, że utwór można traktować jako prolog do utworu z 2017 roku. Naprawdę jest w tym mnóstwo prawdy, ale na Petals for Armor, właśnie w tych żywszych kompozycjach słuchać, że inspiracje Hayley nie zmieniły się aż tak bardzo od czasu pisania płyty Paramore. A może stały się wręcz bardziej wyraziste, bo Williams czerpie garściami ze swoich idoli.
Na płycie słychać inspiracje Radiohead i Thomem Yorke, Björk, czy po prostu retro disco z lat 80. Z pewnością nie bez znaczenia jest wkład Taylora Yorka, który był współproducentem After Laughter i jest producentem debiutu Williams. Lubię efekty ich współprac, ale jestem ciekawa, czy na kolejnej płycie Paramore będą potrafili zaskoczyć. Czepiając się można powiedzieć, że Petals for Armor to druga część After Laughter, a więc w przypadku Yorka rozwój nie tak duży.
Taneczny klimat utrzymuje się już do końca płyty, wchodząc w ciekawą fazę na Sugar on the Rim i Watch Me While I Bloom. Gdy słucham tej części albumu mam wrażenie, mam nadzieję że słuszne, że Hayley złapała wiatr w żagle i poczuła chęć ponownej zabawy muzyką, w wymiarze tanecznych utworów, które świetnie będą rozluźniać atmosferę podczas koncertów. Słychać w nich wyzwolenie, ten triumf o jakim wspominałam kilka akapitów wcześniej. Jest to naprawdę przyjemna odmiana, ale nie koniec niespodzianek. Album zamyka z pozoru zwyczajna piosenka, która zwyczajna nie jest. Hayley od zawsze powtarza, że miłość, jaką obserwuje w relacji swoich dziadków jest dla niej wzorem.
W tekstach na albumie Petals for Armor mierzy się nie tylko z doświadczeniami, na jakie sama miała wpływ podejmując własne decyzje, ale także z efektami wyborów podjętych przez osoby, które miały wpływ na jej życie od narodzin. W wielu wywiadach mówiła wprost, że ma tendencje do kurczowego trzymania się relacji z ludźmi tylko dlatego, że nie chce ich stracić, co jej zdaniem wynika z faktu, że gdy była dzieckiem jej rodzice się rozwiedli, a później trafiali na partnerów, z którymi też nie tworzyli udanych związków. W utworze Crystal Clear śpiewa o innym rodzaju uczucia, chęci ruszeni naprzód, nie patrzenia na nowe relacje przez pryzmat starych. W utworze wykorzystano też sample z domowego wykonania autorskiej kompozycji jej dziadka, utworu Friends and Lovers. Czyż nie jest to triumfalne zakończenie albumu?
Album Petals for Armor to triumf Hayley Williams prywatnie i Hayley Williams zawodowo. Znalazła w sobie odwagę, żeby stanąć twarzą w twarz z wieloma różnorodnymi emocjami. Znalazła także odwagę, żeby wydać solowy album, przed którym wzbraniała się latami. Pokazując przy tym mniej wyrozumiałym fanom Paramore, że jako artystka potrzebuje nowej formy wyrazu, potrzebuje zrzucić z siebie ciężar pewnych słów i decyzji podjętych lata czy dekadę wcześniej.
Cenię Williams za szczerość, podziwiam za wręcz niepohamowaną otwartość w rozmowach z dziennikarzami. Wspaniale idzie się przez życie z jej muzyką, z poczuciem, że te trzynaście lat temu trafiłam w sieci na zespół, którego członkowie nie utknęli w miejscu. Rozwijają się, szukają, walczą o siebie, o ważne dla nich relacje, chcą otwierać fanom oczy na wiele spraw, ale przy tym mówią wprost, że ich życie wcale nie jest tylko takie, jak sugerują sesje zdjęciowe i relacje w mediach społecznościowych. Chcę wierzyć, że za kilka lat Hayley będzie równie dumna z Petals for Armor jak jest teraz i nie będzie musiała cofać słów, które wypowiadane teraz dają jej poczucie wolności. Tej artystycznej, zawodowej i prywatnej.