fot. Medleyland.pl

Holly Humberstone zagrała w Edynburgu i przypomniała piękno klubowych koncertów!

Pamiętacie te czasy, w których po zajęciach na uczelni chodziło się na koncerty? To uczucie towarzyszące wejściu do klubu, zapachu radości i wolności unoszących się w powietrzu? Jeśli tak to potraficie wyobrazić sobie energię The Queen’s Hall w Edynburgu przed koncertem Holly Humberstone. Puste ulice, kilka osób na kampusie i wypełniony klub, którego koniec zdobiły pajęczyny będące częścią scenografii Holly. Koncert w Edynburgu był początkiem trasy Paint My Bedroom Black na Wyspach Brytyjskich. 

Obok Sashy Alex Sloan i Gracie Abrams Holly Humberstone była artystką, której nowości muzyczne przeprowadzały mnie przez pandemię. Jej kariera rozpoczęła się od internetowego zgłoszenia do projektu BBC, zaowocowała EP-kami, milionami odtworzeń w streamingu, trasami koncertowymi z największymi nazwiskami i wreszcie albumem. Z perspektywy czasu, pierwszych singli i udanej EP-ki The Walls Are Way Too Thin premiera Paint My Bedroom Black wydawała się bardzo odległą historią. Ostatecznie album ukazał się w październiku 2023 roku i doprowadził do światowej trasy koncertowej, która zaprowadziła mnie do Szkocji.

Po czterech latach od wybuchu pandemii, gdy artysta wspomina, że zastanawiał się, czy jeszcze kiedykolwiek wróci na scenę, Holly Humberstone ma pełne prawo czuć wdzięczność, że w ogóle udało jej się na te scenę wyjść. Wielu jest artystów, którzy zaczynali w czasach, w których koncertowanie nie funkcjonowało, a o podróżowaniu można było jedynie pomarzyć. Niewykluczone, i pewnie ktoś kiedyś to świetnie przeanalizuje, że gdyby nie pandemia wielu domorosłych artystów, których dziś oglądamy na mniejszych i większych scenach nigdy nie odważyłoby się opublikować w sieci swoich nagrań. Holly to zrobiła, a jej klubowa trasa uświadomiła mi, jak bardzo nie chcę, żeby stała się topową artystką.

Głównym atrybutem Holly jest gitara, w drugiej kolejności zwraca się uwagę na drobną sylwetkę a później na bujne, długie włosy. Jej siłą jest głos i teksty, które zdają się być bardzo dobrym soundtrackiem do serialu o młodych ludziach. Singer-songwriter to słowa, którymi należałoby zaczynać biograficzny opis Holly. Za plecami ma zespół, którym dwadzieścia lat temu nie pogardziłaby Avril Lavigne a przed sobą ma tłum, który doskonale czuje, o czym śpiewa. W powietrzu unosi się już nie tylko radość z wolnego wieczoru, który większość ewidentnie postanowiła spędzić z przyjaciółmi, ale też poczucie, że zaraz rozpocznie się koncert, który przejdzie do historii.

Sceniczni debiutanci mają to do siebie, że ich repertuar jest mocno okrojony. W przypadku Humberstone koncertowego materiału wystarczyłoby na koncert długości tych, które gra obecnie Taylor Swift. Zaczęło się zgodnie z przewidywaniami, tytułowym utworem z debiutanckiej płyty, po którym wybrzmiały też piosenki z innych wydawnictw, m.in. Falling Asleep At The Wheel, Vanilla czy London is Lonely, od którego wszystko się u mnie zaczęło. Niezwykle magicznie brzmi ten singiel na żywo, zagrany przez Holly na klawiszach zbudował w klubie jeszcze bardziej intymną atmosferę. Choć nie będę ukrywać, że chętnie usłyszałabym wersję akustyczną. Może kiedyś! 

Holly nie należy do artystek, które żonglują instrumentami – gitara elektryczna, gitara akustyczna to jej dwie najlepsze przyjaciółki, które okazjonalnie zmienia na sam mikrofon i spokojnie przechadza się po scenie. Aż na myśl przychodzą pierwsze trasy koncertowe Katy Perry, z One of the Boys, gdy obok powoli coraz wyraźniejszego cukierkowego wizerunku stała dziewczyna z gitarą. Czy Holly będzie kolejną Perry? Klubowe koncerty zdecydowanie jej służą i nie wyobrażam sobie jej na wielkich scenach z wymyślną produkcją i tancerzami, ale fakty są też takie, że koncertowe Scarlett, Ghost Me czy Lauren niebawem zaprowadzą ją do miejsc, gdzie zmieści się przynajmniej 5000 osób. A z nich już krótsza droga do tego, co w świecie nazywa się halami.

Na razie cieszę się, że udało mi się bawić na jej malutkim koncercie, dostrzegać szczęśliwe twarze ludzi i móc przekonać się, że w muzycznym świecie wciąż jest miejsce na ciche, skromne artystki, które spokojnie, w swoim rytmie wkraczają w coś, co później nazywa się muzycznym biznesem. Bez wymyślnych produkcji, bez poczucia, że muszą być głośne, żeby być usłyszane i przebojowe, żeby zwrócić uwagę. Ona nie musi.

Holly zagrała blisko 90 minutowy koncert, schodząc ze sceny nikt nie chciał, żeby przygoda z jej muzyką na żywo dobiegła końca. Dla mnie mogłaby zaśpiewać Sleep Tight i Scarlett jeszcze przynajmniej dwa razy. Gdzie spotkamy się następnym razem? Jestem bardzo ciekawa, bo wiem, że koncertowa przygoda z Humberstone dopiero się zaczęła!