Zastanawialiście się kiedyś, na czym polega fenomen filmu animowanego Król Lew i dlaczego wypowiadamy się o nim zawsze w samych superlatywach? Z pewnością duża w tym zasługa upływu czasu, a więc wspomnień, które z reguły zawsze są barwniejsze niż same zdarzenia w momencie, w którym miały miejsce. Bezsprzecznie ma to także związek z tym, że Król Lew sprzed lat był, jak na tamte czasy, zachwycający, zaskakujący i po prostu czarował widzów, małych i dużych. Czy Król Lew z 2019 również czaruje? A może w czasach dopracowanej do perfekcji animacji zwierząt trudno wywołać efekt wow i zaskoczyć?
Należę do tej grupy ludzi, dorosłych, którzy wzruszają się oglądając Kubusia Puchatka i płaczą, gdy do Paddingtona przyjeżdża Ciocia Lucy. Rozczulają mnie urocze historie z bajkowymi postaciami, które pamiętam z dzieciństwa. Uwielbiam też animowane zwierzęta, ale większość współczesnych bajek mnie nie zachęca. Niestety tak jest też w przypadku Króla Lewa.
Simba jest młodym prawowitym następcą tronu po swoim ojcu – Królu Mufasie. Jednak nie wszyscy mieszkańcy królestwa cieszą się z jego narodzin. Następcą Mufasy był bowiem dotąd jego brat – Skaza, który nie zamierza tak łatwo oddać władzy. Knując spisek i posuwając się do zdrady, doprowadza do tragedii, w wyniku której to jemu przypada w udziale tron. Simba zostaje wygnany, ale pozostając wierny naukom swojego ojca, bierze sobie do serca swoje królewskie przeznaczenie. Z pomocą dwójki nowo poznanych przyjaciół, Timona i Pumby, zamierza odzyskać należne dziedzictwo. – opis dystrybutora
Od razu zaznaczam, że nie uważam, żeby nowa propozycja od Disneya była zła bądź nieudana. Według mnie to udane przełożenie kultowej produkcji na współczesne możliwości i oczekiwania widzów, zwłaszcza tych młodych. Oni najprawdopodobniej nudzą się oglądając kultowe, dla nas ludzi średniowiecza, filmy animowane. Dla nas to historia, dzieciństwo i wspomnienia, a dla nich kiepskiej jakości obraz i kwadratowe postaci.
Fakt, nowy Król Lew czaruje realistycznymi zwierzętami i barwnymi krajobrazami. Zachwyca szczegółami i jak zwykle łezka się w oku kręci, gdy Simba bawi się z tatą i gdy go traci. Sęk w tym, że mi się kręci także, gdy oglądam animację sprzed lat i dla poczucia piękna i wartości tego filmu nie są mi potrzebne komputerowo stworzone postaci, puszyści bohaterowie i atrakcyjne larwy. Obejrzałam nową wersję, wyszłam z kina zadowolona, doceniłam możliwości współczesnej technologii, ale nie poczułam, że powaliło mnie na kolana a szczęka została na fotelu.
Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy przypadkiem nie jestem już za stara i ta historia nie robi już na mnie wrażenia. Doszłam jednak do wniosku, że to nie to. Jest wręcz przeciwnie – Król Lew nadal robi na mnie wrażenie, relacja ojca z synem, później matki ze stadem, morały sypiące się z co drugiego dialogu i wielka przyjaźń Timona i Pumby są ponadczasowe. Niestety dla mnie ponadczasowe do tego stopnia, że tworzenie wersji 2019 uznaję za zbyteczne.
Choć jednocześnie rozumiem, ze jeśli pragniemy przekazywać młodemu pokoleniu historię kinematografii, przekazywać morały i historie, jakie na nas samych zrobiły wrażenie, gdy byliśmy w ich wieku, musimy sięgać po środki, które do nich przemówią. I dlatego cieszę się, że ten film powstał, bo może znajdzie się grupa dzieciaków, które będą godzinami oglądać Króla Lewa a nie jakąś współcześnie napisaną historię, której nie rozumiem i która nie podoba mi się wizualnie.
Oglądałam wersję z polskim dubbingiem i oczywiście, myślę, że nie jest to wielkim zaskoczeniem, dialogi Timona i Pumby robią cały ten film. Uroczy głos małego Simby jest sympatyczny, ale Timon i Pumbą to główni bohaterowie. Po przesłuchaniu piosenki Miłość rośnie wokół nas, bohaterki Muzycznych szortów miałam pewne obawy, czy polskie dialogi będą dobre. Na szczęście obawa nie była uzasadniona!
Powiedziałabym idźcie do kina, ale nie dlatego, że to przeżycie, którego jeszcze nie zaznaliście. Idźcie do kina, żeby zobaczyć, jak opowieść, którą pamiętacie z dzieciństwa wygląda teraz. Lata później.