Gdy pod koniec 2017 roku siadałam do spisywania mojej magicznej listy muzycznych premier, jakich spodziewam się w 2018 nawet przez myśl mi nie przeszło, że niespełna miesiąc po publikacji tej listy będę chciała zamieścić na niej nowy album Kylie Minogue. Wszystko zmieniło się w styczniu, gdy ukazał się singiel Dancing, o którym pisałam w #19 Muzycznych szortach. Żeby było śmieszniej, wtedy też nie sądziłam, że będę tą płytą zaintrygowana aż do dnia jej premiery, a z publikacją każdego kolejnego utworu coraz głośniej będę biła brawo Kylie. Bije je także teraz, już po premierze, bo Kylie Minogue jest Golden. Dosłownie!
Ten album to dowód na to, że nawet przy czternastej studyjnej płycie, po trzydziestu latach od wydania debiutanckiego krążka można wydać album, którego nie należy się wstydzić. A wręcz być z niego dumnym i to naprawdę zasłużenie! Album Golden jest świetną lekcją zarówno dla tych artystów, którzy wspaniale odnajdywali się na rynku muzycznym w czasach, gdy muzykę chodziło się promować do telewizji, jak i dla wszystkich tych, którzy większość (bądź wszystkie) swoje płyt wydali w czasach, gdy nowe piosenki wrzucało się już do oferty serwisów streamingowych.
Rok 2017 i początek 2018 roku dobitnie pokazały, że wielkie oczekiwania, jakie mamy wobec nowych płyt czołowych nazwisk współczesnej muzyki popularnej są za trudne do spełnienia. Eksperymenty w studiach nagraniowych nie kończą się powstawaniem ciekawych albumów, a owocują jedynie niespełnionymi obietnicami o fenomenalnych płytach, do których człowiek nie ma ochoty wracać. Lub zmusza się, żeby wysłuchać płyty w całości po raz drugi. A wszystko tylko po to, żeby ostatecznie utwierdzić się w przekonaniu, że naprawdę nie warto.
Po takich wnioskach, w momencie, w którym nie oczekuję już żadnego zaskoczenia, w sytuacji, w której powoli zaczynam godzić się z tym, że jedynie mniej znane w przemyśle muzycznym nazwiska potrafią przywrócić mi wiarę w sens tworzenia nowych nagrań, pojawia się ona. Kylie Minogue, której nigdy w życiu nie słuchałam. Kylie Minogue, której największe przeboje umiałabym rozpoznać, ale pewnie bez szans na podanie tytułu i odśpiewanie w całości. Oto pojawiają się pierwsze zapowiedzi albumu Golden i czuję, że jest jeszcze nadzieja na to, że da się zwalczyć panoszącą się wszędzie elektronikę, z której coraz mniej artystów umie korzystać.
Romans Kylie Minogue z wpływami muzyki country uważam za naprawdę udany
Już przy okazji premiery singli Dancing i Stop Me From Falling wspominałam, że słuchając nowego wcielenia Kylie nie czuję się oszukana. Identyczne wrażenie mam po wysłuchaniu całego albumu. Słuchając Golden trzeba się naprawdę postarać, żeby powiedzieć, że Kylie nie brzmi na tej płycie autentycznie. A biorąc pod uwagę jej długą karierę i romanse z różnymi brzmieniami można byłoby się zastanowić, czy chwytając za akustyczną gitarę będzie w stanie przekonać, że naprawdę odnajduje się w tych dźwiękach. Tymczasem psikus polega na tym, że ten romans naprawdę się udał! Minogue przekonała mnie, że pracując nad płytą nie czuła się źle z tym, co powstaje.
Czytając o tym, jak tworzono piosenki, które finalnie trafiły na Golden można doszukać się informacji, że pierwotnie pomysł na płytę był zupełnie inny – prosty i skrojony pod wiernych fanów Minogue. Wszystko zmieniło się w wakacje 2017 roku, gdy za namową jednego z managerów, Kylie pojechała do Nashville, żeby spróbować tchnąć w napisane utwory trochę stylu country. Nawiasem mówiąc pomysł jej A&R potwierdza, że Kylie pracuje z fachowcami, którzy potrafili ją przekonać, że powinna spróbować pobawić się wracającym do łask stylem country. O podobny romans pokusiło się w ostatnim roku wielu artystów, ale niewielu udało się wyjść z tego obronną ręką.
Na rozszerzoną wersję płyty trafiło 16 piosenek. Album nie ma jednego, głównego producenta, a mimo to brzmi naprawdę spójnie i słuchając każdej z piosenek słychać, że to materiał stworzony na album Golden, a nie jakąkolwiek inną płytę Kylie. Dostajemy ballady, szybsze piosenki, dawkę muzyki do tańca i takiej, przy której można się zamyślić. Wszystko ubrane jest w ciepły sweterek, którego nie zdejmujemy nawet wtedy, gdy Kylie zachęca nas do bujania i tupania nóżką. Jednocześnie ten album, mimo pewnego ciepła, jakie niesie ze sobą muzyka, czy wpływ muzyki country, wydaje się idealnym krążkiem na pierwsze promyki słońca, pierwsze ciepłe dni i pierwsze gorące tygodnie tego roku. Efekt jest o tyle zaskakujący, że Kylie porusza na tym albumie tematy uważane za trudne. Jest o przemijaniu, nieszczęśliwej miłości… O życiu, po prostu. A mimo to Golden nie stało się krążkiem depresyjnym czy smutnym. Jeśli już to melancholijnym, ale też nie w każdej piosence.
Moje ulubione utwory to Dancing, Golden, Sincerely Yours, Shelby ’68, Radio On, Love i Music’s Too Sad Without You.
Na koniec pozostawiłam odpowiedź na pytanie, czy jest na tym albumie coś, co mi się nie podoba? Tak. Jest kilka utworów, które wydają mi się przekombinowane w ozdobnikach, ale mam też świadomość, że moja znajomość wcześniejszych trzynastu płyt Kylie jest znikoma. Być może osoby, które doskonale znają jej dyskografię powiedzą, że właśnie takich “dodatków” się spodziewały.
Jest zdecydowanie za wcześnie, żeby typować Golden do najlepszej płyty 2018 roku, ale nie skłamię jeśli powiem, że na ten moment jest to dla mnie największe pozytywne zaskoczenie tego roku i album, którego nie zabraknie w rocznym podsumowaniu tych najlepszych.
Kylie Minogue zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Cieszę się, że wydała płytę w takim stylu, bo przypuszczam, że gdyby wydała bardziej typową dla siebie, moja wiedza o jej istnieniu skończyłaby się na przeczytaniu oświadczenia prasowego na ten temat. Myślę jednak, że ta znajomość Kylie z country to tylko romans. Romans, z którego powstało Golden, ale więcej dzieci z tego nie będzie.