Siadając do pisania relacji z piątkowego koncertu zespołu Lipali w klubie U Bazyla w Poznaniu zajrzałam do moich koncertowych zeszytów. Chciałam sprawdzić, policzyć, na ilu koncertach tego zespołu już byłam, bo rachunki trochę mi się nie zgadzały. Okazało się, że koncertów było już pięć, wliczając piątkowy, a pierwszy wydarzył się w 2009 roku. Lipali promowali wtedy album Trio, który po dziś dzień darzę największym sentymentem. Przez te wszystkie lata Lipali stało się tą polską grupą, na której koncerty wybieram się regularnie. I dawno nie widziałam ich tak dobrej formie.
Od kilku lat utarło się, że Lipali przyjeżdża do Poznania jesienią. W 2018 roku widziałam ich we wrześniu, a piątkowy koncert przypada niemalże w rocznicę tamtego spotkania, w 2016 roku w listopadzie. Przypuszczam, że gdyby ubiegły rok wyglądał koncertowo inaczej, dwuletnia częstotliwość koncertowych spotkań zostałaby zachowana. Powrót do koncertowej aktywności po przerwie sprawił, że Lipali wydawało się wygłodniałe. Widać to na przykładzie w zasadzie wszystkich artystów, jakich widziałam na żywo od pamiętnego marca 2020 roku.



Grupa dowodzona przez Tomasza Lipnickiego nigdy nie pozwala sobie na bylejakość, ale sam Lipa zdążył już zasłynąć z rozbudowanych monologów między utworami. Były to zawsze te momenty koncertu, w których gdzieś między opowiadaniem o utworze poruszał tematy nieco bardziej drażliwe, głównie polityczne. Reakcje bywały na to różne, niektórym to nie przeszkadzało, innym bardzo, a trzecia grupa cierpliwie czekała na powrót do grania.
W piątek na próżno było szukać jakichkolwiek dłuższych przerw. Był to pierwszy od lat koncert Lipali, na którym subtelne uszczypliwości Lipy można było policzyć na palcach jednej ręki. I co ciekawe, większość była inicjowana przez publiczność. Najważniejsza tamtego wieczora była muzyka i jestem za to bardzo wdzięczna.



Koncert rozpoczął się, i zakończył, co było powodem do żartu między muzykami, od premierowego singla. Kilka dni przed koncertem Lipali zaprezentowali pierwszą zapowiedź nowej płyty. Utwór Nie dla Ciebie to rockowa ballada, jak na zespół przystało, z dobrym tekstem. Lipa ma niebywałą, i nieniknącą, umiejętność pisania tekstów trafnie i ciekawie opisujących rzeczywistość. Odnoszę wrażenie, że o ile pisać umiał zawsze, z wiekiem jest coraz bardziej wyczulony, coraz celniej opisuje realia. W koncertowej setliście nie mogło oczywiście zabraknąć utworów, które chyba powinno nazywać się szlagierami, a z pewnością koncertowymi “must have” z repertuaru Lipali.



Rozbrzmiały Barykady, Jeżozwierz, Ludzie kopiejki i Popioły. Było też kilka świeższych kompozycji, jak A gdyby tak, Kim jestem? z którym wróciłam na ustach i nie mogłam wyrzucić z głowy przez dwa kolejne dni, nawet teraz pisząc te słowa słyszę w głowię melodię i nucę refren. Nie zabrakło Kawy dwie, Chłopcy i Świat upada.
Setlista podobna do tej z koncertu z 2018 roku, kiedy Lipali świętowali 15-lecie, ale trochę tak już jest, że zespoły z pewnym stażem nie mogą sobie pozwolić na pominięcie pewnych nagrań. Fani nie mieli prawa narzekać, i nie narzekali, nie dopraszali się konkretnych piosenek i nie zapominali, że przyszli na koncert Lipali, a nie solowy występ Lipy czy Illusion. Sama setlista złożona z 20 slotów to półtorej godziny grania, pewnie z małą górką, ale kto by to tak dokładnie monitorował.



Lipali to nie jest grupa, która dba o wizualną oprawę koncertu. O takich zespołach mówię zawsze “zespoły starej daty”, nie mając nic złego na myśli. Wręcz przeciwnie, bo byłam już na tak wielu koncertach, że doskonale wiem, jak wypasiona scenografia i fajerwerki nie ratują kiepskiego występu. Lipali wychodzi na scenę, łapie za gitary, pałeczki, klawisze i gra rockowy koncert. Przepełniony świetnymi kompozycjami i doskonałymi tekstami. Panowie, do następnego!