Zapytacie, co lubię w Londynie? Dlaczego tak często do niego wracam i czy przypadkiem to miasto nie jest przereklamowane? Zapytacie, po co chodzić ciągle w te same miejsca? I wreszcie – czy nie lepiej zwiedzać nowe, nieznane? A ja chętnie powiem, jak jest.
Bo jest tak, że jedni uwielbiają zimą jeździć w ciepłe kraje, a latem w jeszcze cieplejsze. Drudzy wakacje spędzają zawsze nad polskim morzem – blisko, w miarę ciepło i stosunkowo bezpiecznie. Trzeci nigdzie nie wyjeżdżają, bo nie lubią, nie chcą albo niestety nie mogą. Na końcu są jeszcze tacy, którzy podróżują dużo, często i oglądają świat przez okna pokoi hotelowych, sal konferencyjnych, a zwyczaje poznają podczas spotkań biznesowych. Ja jestem gdzieś pomiędzy – podróżuję relatywnie często, relatywnie dużo, relatywnie zawodowo i zawsze dla przyjemności.
Londyn jest jak każde inne duże miasto w Europie.
Wyróżnia je tylko bardzo popularna Rodzina Królewska i związane z nią budynki, nazewnictwo i charakterystyczne stroje ludzi pilnujących wejścia do tych budynków. Ma Wielkie Oko i Wielki Zegar zwany Benem, czerwone autobusy i trudną do ogarnięcia rozumem liczbę cudzoziemców.
Coraz trudniej jest wychwycić w tłumie ten charakterystyczny, ładny i kiedyś przeze mnie bardzo nielubiany, brytyjski akcent. O wiele łatwiej usłyszeć Polaków, Rosjan, Ukraińców czy zobaczyć Chińczyków fotografujących wszystko, co sfotografować się da. Londyn można więc pokochać i znienawidzić za dokładnie to samo.
Londyn ma dla każdego coś mu bliskiego.
Wyobraźcie sobie, że Wasi ulubieni muzycy, aktorzy, pisarze przyjeżdżają do Warszawy z koncertami promocyjnymi, premierami filmów i spotkaniami czytelniczymi za każdym razem, gdy mają do oddania w nasze ręce coś nowego. U nas, tak mniej więcej odkąd staliśmy się zieloną wyspą, a kryzys dotknął Stany Zjednoczone, dzieje się coraz więcej światowych wydarzeń kulturalnych. I fajnie, bo miło się to obserwuje, ale daleko nam jeszcze to kraju, który odwiedzają masowo wszyscy, którzy chcą pokazać coś swojego w Europie.
A Londyn odwiedzają i dzięki temu zobaczyłam na żywo kilka zespołów, kilkoro artystów, których pewnie jeszcze długo nie zobaczyłabym na koncercie w Polsce. W ten sposób łączę przyjemność z podróżowania z przyjemnością z chodzenia na koncerty. Sprytne, co? Wiem.
Londyn ma fantastyczną przyrodę.
Nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, żebym była w Londynie i nie poszła do parku, w którym można spotkać frywolne wiewiórki. Aparat, kupione w drodze do parku orzeszki i podbiegające do mnie wiewiórki na widok wyciągniętej ręki to taki gwóźdź każdej wizyty. Obowiązek, rutyna, zwyczaj.
Wiecie, że każda wiewiórka, zupełnie jak człowiek, ma innych charakter? Istnieją takie, które mają niebywałe pokłady zaufania do człowieka i weszłyby mu na głowę, dosłownie, gdyby położył tam orzech. Inne trzymają się na dystans, badają, do jakiego stopnia mogą sobie pozwolić na zbliżenie, a gdy dostają orzecha szybko odbiegają na kilka kroków. Ostatnie są bardzo nieufne i są nawet w stanie zrezygnować z orzecha, jeśli jego otrzymanie wymagałoby minimalnego kontaktu z człowiekiem.
W pięknych parkach, zadbanych bądź celowo pozostawionych samym sobie, żyją nie tylko wiewiórki. Są też kaczki, łabędzie, gołębie, papużki. Nie ma wielu tak dużych europejskich stolic, których parki mają tylu sympatycznych mieszkańców! Spójrzcie na tego poniżej…
Londyn nie tak łatwo dobrze poznać.
Olbrzymie miasto z bardzo odmiennymi od siebie okolicami. Popularnie Londyn kojarzy się z Pałacem Królowej, Big Benem, London Eye i wszystkim tym, co w centrum uważane jest za atrakcję turystyczną. Pamiętam, że będąc w Anglii po raz pierwszy, a miałam wtedy chyba 13 lat, nikt nie pokazał mi tych pięknych parków i maleńkich uliczek. Nie zrobili tego nawet Brytyjczycy u których mieszkałam.
Pokazano mi to wszystko z listy zabytków i Primarka, w którym wedle słów Pani Przewodnik można było kupić świetne ubrania za grosze. Pamiętam, jakby to było wczoraj, jak tłum koleżanek pobiegł kupować te brytyjskie cuda tekstylne, a ja ten czas spędziłam siedząc na oknie przed witryną sklepową. Ze słuchawkami w uszach naturalnie i obietnicą, że następnego dnia zahaczymy o HMV. (Chciałam “All We Know Is Falling” Paramore sobie kupić!) Do dziś, gdy przechodzę Oxford Street mam ten obrazek przed oczami i uśmiecham się w duchu widząc, jak ludzie wciąż tam przesiadują.
Londyn jest przereklamowany, jeśli chodzi się w miejsca podawane w popularnych przewodnikach lub jeśli ktoś biega po Soho i Nothing Hill, żeby strzelić ładne selfie na Instagram lub Snapchata. Na szczęście istnieją też inne, przyjemne miejsca, w których nie ma tłumów turystów. Można się na przykład przejechać Emirates Air Line Cable Car, a później przejść mostem w porcie Silvertown i oglądać lądujące i startujące z maleńkiego pasa startowego London City Airport wielkie samoloty.
Na tym polega urok Londynu.
Miasto otwarte na turystów chcących, w jakiś tam sposób dotknąć Windsorów. A jednocześnie spokojne miasto z wciąż nieodkrytymi przez masy turystów atrakcjami i parkami kojącymi nerwy nawet najbardziej znerwicowanych.
Lubię Londyn za to, że mimo niezliczonych wizyt cały czas potrafi mnie zaskoczyć. Za wiewiórki, których nadal nie umiem się odważyć karmić z ręki. I za fantastyczne muzyczne doznania, jakie już mi podarował. Ale tak najbardziej to serio, za te wiewiórki.