Możecie się śmiać, ale dla mnie Londyn pachnie smażonym tłuszczem, takim wrzącym, głębokim olejem, do którego wkłada się frytki, mięso w panierce i tym podobne. Przez jakiś czas wydawało mi się, że da się od tego uciec idąc na Soho, odwiedzając City, gdzie mijani ludzie pachnęli drogimi perfumami. Po pewnym czasie uznałam jednak, że nie. Nie ma ucieczki. Londyn śmierdzi starym tłuszczem. A Nowym Jork, czego jeszcze nie wyniuchałam własnymi nozdrzami, ale mnóstwo osób to powtarza, śmierdzi rozkładającymi się śmieciami.
Każde odwiedzane przez nas miejsce ma swój zapach. Czasem mniej, czasem bardziej charakterystyczny. Czasami jest to zapach dymu papierosowego, czasami ulubionych przez kogoś perfum. Czasami proszku do prania bądź płynu do płukania, a czasami to zapach właśnie ugotowanego obiadu. Przenosimy te zapachy na ubraniach, na włosach. Jedne lubimy, innych nie.
Nie powiem, żeby zapach smażonego oleju był moim ulubionym, bo nim nie jest, ale gdybyście zapytali mnie, czym pachnie Londyn, z jakim zapachem mi się kojarzy powiedziałabym, że właśnie z tym. Gdybyście, tak dla odmiany, spytali, czy Londyn jest pięknym miastem powiedziałabym, że tak.
Być może są piękniejsze, być może wielkie oszklone wieżowce nieskalane zabytkowymi budynkami są ładniejsze, ale Londyn swój urok ma, a ja lubię budynki z duszą i niosące ze sobą jakąś historię. Lubię to pomieszanie, jakie zdecydowanie można zaobserwować w londyńskiej architekturze. We wrześniu wybraliśmy się na spacer do Sky Garden, darmowej atrakcji Londynu, która sądząc po pokaźnej kolejce przed wejście, cieszy się dużą popularnością.
I całkiem słusznie, bo zupełnie za darmo można obejrzeć panoramę Londynu ze wszystkich stron, popatrzeć z wysokości na wszystkie kultowe budynki, przemykające niespiesznie czerwone autobusy i malutkie samochodziki, czarne retro taksówki. Wystarczy tylko odpowiednio wcześnie dokonać rezerwacji. Podsłuchałam w windzie, że w ostatnim czasie zwiększyli limity wejść, więc raczej nie powinno być z tym problemu.
Na górze, w otoczeniu przyrody, która przypomina małą dżunglę stworzoną w jakimś luksusowym hotelu dla miliarderów z zachodu, można wypić kawkę, herbatkę, drinka, zjeść, wypić, posiedzieć i popatrzeć. To ewidentnie z jednej strony atrakcja turystyczna, z drugiej miejsce spotkań, jak każda inna kawiarnia. Matki karmiące z dziećmi, dziadkowie z wnukami, koledzy z pracy na lunchu, małżeństwa i randkowicze.
Bardzo przyjemne miejsce, chociaż trochę zatłoczone, głośne i pozbawione (nie licząc siedzonek niemalże w krzaczkach) ustronnych, cichych miejsc. Do pracy raczej się nie nadaje, ale na pogawędki jak najbardziej.
Światło, jakie było tamtego dnia sprawiło, że większość zdjęć wygląda, jakby była wykonywana pod wodą, a nie na dużej wysokości. Pewnie pełne słońce prezentowałoby Sky Garden i panoramę Londynu z lepszej perspektywy, ale cóż poradzić. Jesienią trzeba się cieszyć, że non stop nie pada. Zwłaszcza w Londynie, bo tam ponoć pada bezustannie! Odkładając żarty na bok… Tamtego dnia, według prognozy pogody, którą sprawdzałam, miało świecić piękne słońce. Świeciło, ale gdzieś wysoko za majestatycznymi chmurami.