Luty to najkrótszy miesiąc w roku, a mimo to mam wrażenie, że lutowe Monthly to jedno z ciekawszych Monthly ostatnich kilku miesięcy. Być może to tylko moje złudzenie, bo w tym miesiącu udało mi się trochę wyjść poza takie klasyczne, najczęściej poruszane przeze mnie tematy, przez co jest bardziej różnorodnie. I mniej monotonnie! Jednocześnie Monthly wciąż osadzone jest w popkulturze, a przecież właśnie o to mi zawsze chodziło!
Tym razem znajdziecie m.in. informacje o książce, którą warto przeczytać, nieco mniej awanturnicze spojrzenie na ceny biletów na koncert The Rolling Stones i historię aplikacji, o której zrobiło się głośno. Jest też wspomnienie jednej z najnowszych płyt oraz zapowiedź nowego serialu TVP.
Vero, czyli aplikacja, o której nagle zrobiło się głośno
Niekoniecznie chcę zaczynać dyskusję na temat niekorzystnych, z perspektywy stałych użytkowników, Facebooka zmian, jakie na nim zachodzą, ale nie da się ukryć, że coraz bardziej potrzebujemy nowego medium społecznościowego. Takim nowym medium ma być aplikacja Vero. W weekend zrobiło się o niej bardzo głośno, bo próbując podnieść jej pozycję na rynku zaproponowano, że pierwszy milion użytkowników otrzyma dożywotnio darmowe konto. Prosty trick i dużo szumu.
Aplikacja nie jest nowa, ma kilka lat, ale nie cieszy się dużym zainteresowaniem. Czym różni się od Facebooka i Instagrama? Wszystkim i… niczym. Wszystkie artykuły, jakie przeczytałam na jej temat podkreślają, że na Vero nie ma reklam, co jest świetną alternatywą dla zapchanego nimi Facebooka i Instagrama. Nie ma, ale w miarę upływu czasu i wraz z ewentualnym stałym wzrostem popularności te reklamy z pewnością się pojawią. Być może będą mniej inwazyjne, ale zakładając, że Vero udałoby się skutecznie wyprzeć Facebooka i Instagrama – reklam może być równie dużo, a ich obecność lub ni,e mogą zacząć determinować pakiety/abonamenty, które zostaną zaprezentowane niebawem. Aplikacja przekroczyła już milion użytkowników.
Sam system opiera się oczywiście na tym, żeby dzielić się swoimi zainteresowaniami, zdjęciami, publikować informacje o tym, czego słuchamy i co czytamy. Można wysyłać wiadomości, śledzić znajomych i obcych, ale też publikować określone treści dla określonej grupy. Różnic można znaleźć więcej, ale prawda jest taka, że na razie trudno znaleźć tam interesujące treści. Aplikacja, mimo swojej darmowej oferty, wciąż jest na tyle mało popularna, że nie ma po co tam zaglądać. No i niestety, ale słabo radzi sobie ze wzmożonym zainteresowaniem – działa bardzo wolno, często zupełnie odmawia współpracy. Trudno się z nią zaprzyjaźnić, ale warto o niej wiedzieć, bo nigdy nie wiadomo, co wydarzy się w przyszłości.
Ja konto na Facebooku założyłam kilka lat przed tym, gdy Facebook stał się w Polsce popularny. Królowała wtedy Nasza Klasa, na której też miałam konto, ale nie byłam tam aktywna. Ponieważ wszyscy byli na Naszej Klasie, konto na Facebooku zdezaktywowałam. Dwa, może trzy lata później, gdy zupełnie o tym zapomniałam i chciałam założyć konto, okazało się, że już je mam. Może z Vero będzie podobnie.
Ogień i furia. Bestseller roku?
Napisałabym, że wreszcie można ją przeczytać w języku polskim, ale w angielskim ukazała się w styczniu, więc miesiąc różnicy to żadna różnica. Ogień i furia. Biały Dom Trumpa to murowany światowy bestseller. Książka napisana przez Michaela Wolffa, której publikację próbował zablokować Biały Dom. Wszystko, co najważniejsze o książce znajdziecie na stronie wydawnictwa Prószyński i S-ka.
Od siebie dodam tyle, że można Wolffowi wierzyć, można to wszystko uznać za fikcję. Można wszystko, ale przeczytać trzeba. To jest taka książka, którą warto znać. Trump to taki prezydent, o którym warto wiedzieć, jak najwięcej. Z kilku powodów – najprostszy jest taki, że Donald Trump jest przykładem na to, że prezydentem może zostać każdy. Najważniejszy to fakt, że Trump to prezydent potężnego kraju, a to kim jest, jak postępuje, co go motywuje i do czego jest zdolny ma wpływ na życie każdego z nas. Nawet, jeśli uważasz, że tak nie jest. Książkę można kupić pod tym adresem.
Moje 25 lat z popkulturą
Dziwnie myśleć o sobie, jak o 25 letnim człowieku. Mając 14 lat wydawało mi się, że najlepsze życie mają 16 latkowie. Gdy miałam 16 lat to samo myślałam o 19 latkach. Wszystko z 2 z przodu było wtedy nieosiągalne, odległe, dziwne. Nie powiem, że kojarzyło mi się ze starością, ale na pewno z taką dorosłością, której się nie chce i do której się nie spieszy. Od pięciu lat żyję z dwójką z przodu i jakoś to życie nie wydaje się aż tak bardzo inne od wcześniejszego. Może dlatego, że wciąż sporo we mnie infantylnych zamiłowań? A może to po prostu mit, że wraz z cyferką cokolwiek się zmienia?
W dniu urodzin opublikowałam artykuł Moje 25 lat z popkulturą. Znajdziesz w nim spis kilkunastu postaci i produkcji, które towarzyszyły mi na pewnym etapie życia. Jest to jeden z tych nielicznych biograficznych tekstów na blogu.
The Rolling Stones zagrają w Polsce a bilety takie drogie!
Plotkowano o tym koncercie od końca ubiegłego roku. Na początku tego tygodnia oficjalnie potwierdzono, że The Rolling Stones znów wystąpią w Polsce. Koncert będzie częścią europejskiej trasy koncertowej. Trasa długa nie jest, ale spoglądając na kraje, które obejmuje, starano się zadowolić wszystkich i wszystkim dać szansę wybrać się na koncert np. odwiedzając sąsiadów z krajów ościennych.
Ogólna radość i zadowolenie wynikające z wizyty Stonesów w Polsce zaliczyło spadek, gdy ujawniono, ile taka przyjemność będzie kosztować tych, którzy chcą przeżyć ją na własnej skórze. Powiedzmy to wprost – bilety są drogie, a nawet bardzo, bo bilet w cenie średniej krajowej to już naprawdę nie są przelewki. Drogie są też na koncerty w Wielkiej Brytanii, choć to marne pocieszenie dla tych, którzy zaczęli się wściekać na organizatorów.
Każdy kij ma dwa końce. Z jednej strony świetnie chodzić na koncerty za 50 zł (co już nawet w przypadku naszych krajowych artystów z mainstreamu zdarza się rzadko), z drugiej strony popyt i podaż lubią chodzić w parze. Jeszcze dziesięć lat temu mogliśmy żalić się, że żyjemy w kraju, w którym się nie gra, do którego najlepsze i największe trasy koncertowe nie wjeżdżają. Teraz jesteśmy na liście państw, w których się gra i do których wraca się nawet częściej niż raz w roku. Wraca, bo bilety się sprzedają! Każde. A nawet ich brakuje.
Idealnym przykładem zespołu wykorzystującego nasz wciąż nienasycony rynek jest Depeche Mode. Zespół w lipcu 2017 roku zagrał koncert na Stadionie Narodowym. Zanim wydarzenie się odbyło poinformowano, że w lutym 2018 roku zespół wróci do Polski na trzy koncerty – tym razem mniejsze, bo arenowe, ale trzy. To jeszcze nie koniec, zanim te trzy doszły do skutku, podano do informacji publicznej wiadomość, że Depeche Mode będzie główna gwiazdą festiwalu w Gdyni, w wakacje 2018.
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. W tej sytuacji złośliwi powiedzą, że Depeche Mode też nieźle zarabia na polskich fanach. Oczywiście wielkością i legendą Stonesi są jednak wyżej na drabinie zasłużonych dla muzyki, więc dla mnie te ceny wcale nie są zawrotne. Potrafię jednak zrozumieć, że dla osób sporadycznie chodzących na koncerty widok biletów na płytę za 400 zł jest powalający. Nie dziwią mnie więc reakcje potencjalnych uczestników koncertu, ale nie dziwią mnie też stawki zaproponowane przez organizatora.
La La Poland. Nowy serial TVP
Skojarzenie nazwy serialu z filmem La La Land jest bardzo mylne. La La Poland ma być serialem, w dodatku satyrycznym. Akcja będzie toczyła się w fikcyjnej krainie nazwanej właśnie La La Land i będzie komentowała zjawiska społeczne, z przymrużeniem oka spoglądała na nas, Polaków. Zagrają w niej aktorzy związani z, chyba mogę użyć tego określenia, kultowym serialem Ucho Prezesa. Będzie aktor wcielający się w postać Adriana, syn pani Basi i sama pani Basia.
Twórcy odcinają się jednak od porównywania ich produkcji do serialu Górskiego. Podkreślają, że tutaj nie chodzi o komentowanie wydarzeń politycznych, a sam projekt powstał już 3 lata temu, a dopiero w kwietniu tego roku zostanie pokazany widzom. Podobno umowa między TVP a twórcami jest taka, że nie ma mowy o cenzurze. Pierwsze efekty będzie można podziwiać 28 kwietnia o 21:35 na antenie TVP2.
Opus Ala Di Meoli
23 lutego ukazała się pierwsza od 3 lat studyjna płyta mojego ulubionego gitarzysty, Ala Di Meoli. Opus wprawdzie nie wejdzie do mojego prywatnego kanonu jego najlepszych albumów z genialnym Kiss My Axe na czele, ale jest to niezmiennie fascynująca lektura zarówno ze względu na tradycyjnie wirtuozerską grę na gitarze, jak i wciąż ewoluujące kompozycje. Najbardziej jednak cieszy mnie fakt, że ten już niemal 64-letni artysta nie tylko wciąż intensywnie koncertuje, ale też nadal tworzy wyrafinowaną, intrygującą muzykę, podczas gdy już dawno mógłby osiąść na laurach i żywić się odcinaniem kuponów. [Kot]