medleyland.pl

Monthly na luty 2019

Luty to był intensywny, wymagający, rozwijający i nadzwyczajnie ciepły miesiąc! Najpierw egzaminy, zaliczenia i zamykanie semestru do końca. Później dwa koncertowe wyjazdy, świętowanie urodzin i rozpoczęcie nowej przygody, o której może uda mi się napisać więcej w czerwcu. Luty to też miesiąc takiego definitywnego rozliczenia się z 2019 rokiem w popkulturze – przyznawane są najważniejsze nagrody w branży muzycznej i filmowej. Mówiąc wprost, w lutym działo się dużo i czas to podsumować.

W Monthly na luty 2019 dzielę się opinią na temat Grammy Awards 2019, opowiadam o Oscarach i dwóch telewizyjnych powrotach. Wspominam koncertowe wyjazdy i zapowiadam dwa nowe. Dużo w lutym dwójek, bo dwójki odgrywają ważną rolę w moim życiu. Urodziłam się 22 lutego.

Ruszyły zdjęcia do trzeciego sezonu serialu Wataha!

Myślę, że to była pierwsza pozytywna serialowa informacja mijającego miesiąca. Nigdy nie ukrywałam, i podkreślam to przy każdej nadarzającej się okazji, że Wataha emitowana przez HBO Polska to mój ulubiony polski serial ostatniej dekady. To też mój ulubiony serial HBO i jedyna polska produkcja, której kontynuacji się nie boję.

Drugi sezon pojawił się trzy lata po pierwszym, a więc minęło naprawdę dużo czasu i istniała duża szansa, że ten powrót będzie nieudany i wymuszony. A jednak okazało się, że po takim czasie można wrócić do opowiadania z pozoru zakończonej historii, znaleźć nowe, ciekawe wątki i  znów zaciekawić widza. Z pewnością duża w tym zasługa pomysłu na ten serial, czyli pokazywania pracy Straży Granicznej w połączeniu z wątkami kryminalnymi, przemytem ludzi przez granice, a wszystko w otoczeniu przepięknych Bieszczad.

Jestem bardzo ciekawa trzeciego sezonu! Reżyserią zajmie się Olga Chajdas, a w serialu znów pojawi się Leszek Lichota, Aleksandra Popławska, Dagmara Bąk, Jacek Lenartowicz i Jarosław Boberek. Więcej o serialu, zarys fabuły, można znaleźć tutaj.

Grammy Awards 2019. Czy kiedyś było gorzej?

Jestem trochę człowiekiem starej daty. Pamiętam czasy, choć byłam wtedy mała, gdy rozdania nagród Grammy były olbrzymim wydarzeniem i gigantycznym wyróżnieniem dla wszystkich, którzy się na nich pojawiali – w roli prowadzących, prezenterów, nominowanych, laureatów, występujących czy pozujących na ściankach do zdjęć. Na galę zjeżdżali się wszyscy, którzy w mijającym roku wydali nową płytę i została ona medialnie dostrzeżona – np. miała singiel emitowany w radiu, zdobyła już jakąś nagrodę albo świetnie się sprzedawała.

Zdaję sobie sprawę, że ostatni rok wydawniczy nie wpisał się na listę najciekawszych lat w historii muzyki rozrywkowej, ale czasami aż nie wierzę, że Grammy Awards tak bardzo obniżyło loty. Przykro patrzy się na to, jak niegdyś niebywale prestiżowe nagrody muzyczne niebezpiecznie zbliżają się do poziomu MTV Video Music Awards. A przecież przez wiele dekad nagrody MTV również uchodziły za istotne wyróżnienia. Coraz więcej gwiazd światowego formatu, np. Taylor Swift, Ed Sheeran, Beyonce czy Ariana Grande rezygnuje z pojawiania się na gali pomimo nominacji! Otwarcie odmawiają też występów czy przechadzania się po czerwonym dywanie. Każdy ma swoje powody, te powody też są różne – jedni chowają się za poglądami politycznymi, innym przeszkadzają ograniczenia narzucane przez reżysera gali.

Nie mam pojęcia, co Akademia musiałaby zrobić, żeby odbić się od dna, bo lista nominowanych to jedna sprawa, a sama gala, występy i nagrodzeni to kolejne ważne tematy. Oczywiście bardzo głośno mówi się o tym, że członkowie Akademii przyznający statuetki najchętniej nagradzają białych muzyków. Pojawia się zatem kontekst rasowy, równouprawnienie i tematy, które zawsze były ważne, ale od pewnego czasu mówi się o nich niemalże krzycząc.

Grammy jako statuetka i wyróżnienie to cały czas najwyższy laur, jaki może otrzymać muzyk. Ten prestiż raczej aż tak szybko nie upadnie, więc jest nadzieja, że za dziesięć lat nie będziemy się śmiali z Grammys tak jak śmiejemy się ze statuetek MTV, które odbierają gwiazdeczki jednego sezonu lub gwiazdy, których wyróżnienie ma zapewnić MTV obecność w mediach społecznościowych i oklaski publiczności.

Time napisał ciekawy artykuł na temat tegorocznej ceremonii. Można go przeczytać tutaj – jest w języku angielskim. Napisali tam m.in., że tak zawstydzającego Akademię rozdania nagród Grammy jeszcze nie było.

Avril powróciła, czyli Head Above Water już w sprzedaży!

W tym miesiącu ukazała się kolejna płyta z mojej bardzo pokaźnej listy płyt, na które czekam w 2019 roku. Avril Lavigne wydała szósty studyjny album, płytę Head Above Water, na której znalazło się 12 piosenek będących, jak sama mówi, pamiętnikiem z pięciu ostatnich lat jej życia.

O albumie napisałam obszerny tekst (do przeczytania tutaj), w którym tak naprawdę powiedziałam wszystko, co mam na ten moment do powiedzenia o tej płycie. W ramach praktykowanego od lat wspierania Avril kupiłam płytę, a w ostatnim tygodniu dwukrotnie zdarzyło mi się być w sklepie muzycznym i za każdym razem sprawdzałam, czy płyta stoi na półce.

Stoi! Ale umówmy się – niewiele jest w Polsce osób, które wydadzą 75 złotych na płytę. Nie pamiętam, czy którakolwiek płyta Avril była aż tak droga. Wydaje mi się, że nawet rozszerzona wersja The Best Damn Thing wydana w 2007 roku była tańsza. Niestety obecna cena to wynik długiego łańcucha dystrybucji płyty i długiej listy płac, czyli efekt uboczny nagrywania dla małej wytwórni płytowej. Jak to mówią, coś za coś!

3 do 0. Oscary nie dla nas.

Było już o nagrodach Grammy, więc musi być o Oscarach. Na szczęście najważniejsze nagrody w przemyśle filmowym mają się lepiej niż te w przemyśle muzycznym, choć w tym roku z trzech oscarowych szans skończyliśmy z… szansami. Obejrzałam pierwsze trzydzieści minut gali, wyłączyłam po tym, gdy okazało się, że Łukasz Żal nie zostanie nagrodzony za zdjęcia z filmu Zimna Wojna. Na statuetki w dwóch pozostałych kategoriach nie liczyłam.

Przed Oscarami, dwa lub trzy dni przed, miałam podejście do obejrzenia filmu Roma, ale okazało się, że Netflix oferuje go jedynie w wersji z angielskimi napisami, a dźwięk pozostawiono oryginalny, hiszpański. Niestety akurat tym językiem nie władam, a tyle ile w nim rozumiem z pewnością by nie wystarczyło, żeby obejrzeć cały film. Nie ukrywam, że trudno mi się zmusić do oglądania dwugodzinnego filmu w połączeniu z czytaniem napisów, więc na razie odpuściłam.

Ceremonię otworzył zespół Queen z Adamem Lambertem. Nie zachwycił mnie ich występ tak bardzo, jak P!nk z Brit Awards, ale było to na pewno ciekawsze otwarcie niż długi monolog prowadzącego. Myślę, że Oscary nie straciły na tym, że w tym roku nie było prowadzącego, który silił się na mniej lub bardziej udane żarty.

Dla formalności dodam, że Najlepszym Filmem Nieanglojęzycznym została Roma, Najlepszym Filmem Green Book, a nagroda za zdjęcia przypadła w udziale Alfonso Cuarónowi za film Roma. Pełna lista laureatów jest dostępna tutaj.

Występ P!nk na Brit Awards + nowa CD

Odnoszę wrażenie, że P!nk jest w najlepszym momencie swojego życia. Ma dzieci i kochającego partnera, a życie prywatne świetnie udaje jej się łączyć z zawodowym. Niedawno wystąpiła podczas rozdania nagród Brit Awards, gdzie zaprezentowała fragmenty swoich największych przebojów z dwóch ostatnich płyt i świętowała 20-lecie pracy zawodowej.

Chwilę wcześniej wypuściła nowy singiel, Walk Me Home, którym rozpoczął się ten występ, i zdradziła, że w kwietniu ukaże się jej nowa studyjna płyta. A wszystko to w momencie, w którym po świecie cały czas koncertuje z wydanym w 2017 roku albumem Beautiful Trauma! Coraz bardziej nie mogę się doczekać jej koncertu na Stadionie Narodowym!

Koncertowy luty i dwa spełnione marzenia!

Przed urodzinami udało mi się odhaczyć na koncertowej liście dwa koncerty, o których marzyłam. 15 lutego pojechałam do Łodzi na koncert twenty one pilots, a dzień później stałam z aparatem na pierwszym koncercie Madrugady otwierającym niemiecką część trasy koncertowej.

Relacje z obu koncertu są już na blogu – można je znaleźć tutaj. O Madrugadzie będziemy w kolejnych miesiącach pisać jeszcze dwukrotnie. W marcu Kot wybiera się na ich koncert do Warszawy (dzięki Go Ahead!) – szczegóły znajdziecie tutaj, a w kwietniu wspólnie ponownie jedziemy do Berlina. Już nie mogę się doczekać!

Szansa na sukces powraca!

Na antenę TVP2 powraca Szansa na sukces, czyli program łowiący muzyczne talenty na długo przed X Factorem, Mam Talent, The Voice i innymi Fabrykami Talentów. O castingach można poczytać tutaj. Również tam znajdują się informacje o nowej formule programu, bo jak powszechnie wiadomo TVP lubi spektakularne powroty, ale stawia na powroty po liftingu. Taki lifting spotkał już Koło fortuny, potem Jaka to melodia? a teraz doczeka się go Szansa na sukces.

Z naszych ustaleń wynika, że uczestnicy często będą wykonywać utwory legendarnych polskich artystów, m.in.: Anny Jantar. Będą się one przeplatać z utworami obecnych topowych polskich artystów – piszą Wirtualne Media. Jest pewna obawa, że to się nie powiedzie, ale jak to mówią – nie ma jeszcze obowiązku oglądania.

26 lat minęło…

Nie da się ukryć, nie ma po co kłamać. Stuknęło mi 26 lat i wiecie co? Jakoś w dniu urodzin nie poczułam, że coś się zmieniło. Nie powiem, żeby sam fakt zbliżania się do trzydziestki mnie nie szokował, bo szokuje z każdym rokiem coraz bardziej, ale później przychodzą urodziny i okazuje się, że poza tą jedną cyferką nic się nie zmienia. Zwłaszcza, gdy dzień przed Pączek Day dostaje się gigantycznego, dmuchanego pączka!