Niezwykle trudno pisze się o pierwszych singlach artystów, którzy wracają po dłuższej nieobecności. Zwłaszcza, jeśli zna się ich dorobek na wylot. Dziwnie bym się czuła nie pisząc, co sądzę o nowym singlu Avril Lavigne, ale jest to też pewne wyzwanie. Dzisiejsze, przyspieszone o jeden dzień, Muzyczne szorty są w pełni poświęcone piosence Head Above Water. Utwór ukazał się wczoraj. Jest pierwszą zapowiedzią nowej płyty Avril i jej pierwszym solowym singlem od czasu wydanej w 2015 roku piosenki Fly, promującej Letnie Igrzyska Olimpiad Specjalnych.
Sporo będzie w tym tekście wspomnień o pierwszym razie, bo w przypadku premiery tej piosenki wiele wydarzyło się po raz pierwszy. Oto po raz pierwszy w trwającej szesnaście lat karierze Avril na pierwszy singiel wybrano balladę. Jest to też pierwszy raz, gdy Avril zmierzy się z nowym, zmienianym dość regularnie systemem tworzenia najważniejszej amerykańskiej listy sprzedaży. To również pierwszy raz, gdy każdy jej fan, a nawet każdy, kto kojarzy jej singlowe piosenki, może poczuć się zaskoczony. Wreszcie to pierwszy raz od dwóch płyt, gdy pierwszego singla warto posłuchać więcej niż raz, bo jeden nie wystarczy.
Od czego by tu zacząć? Może od tego, że od momentu wydanej w 2007 roku piosenki Girlfriend, jednego z największych przebojów Avril, z każdą kolejną płytą próbowano znaleźć godnych następców. Wydano więc What The Hell i Here’s To Never Growing Up. Piosenki wesołe i w gruncie rzeczy przyjemne, ale do złudzenia przypominające, że ktoś tu ma ochotę zdublować sukces sprzed lat. Bycie fanem Avril, i to fanem, który ma oczekiwania i potrzeby, zaczęło być trudne. Nie chcę powiedzieć, że gdyby Lavigne nie zachorowała, dzisiaj słuchalibyśmy zupełnie innego singla. Gdzieś tam głęboko wierzę, że udałoby jej się wyrwać z sideł dawnego sukcesu i zacząć reklamować własną muzykę ciekawszymi piosenkami. Bo singlowe wybory nie umywały się do lepszych, bardziej interesujących piosenek, które pojawiły się na płytach z 2011 i 2013 roku.
Pisząc o Head Above Water trudno też nie wspomnieć o zdrowotnych problemach Avril, bo to piosenka silnie z nimi związana. Wydaje mi się, że o wiele bardziej trafia do słuchacza, gdy ma się świadomość, że powstała na bazie faktycznych przeżyć i zmagań, a nie jest tylko przejmującym utworem napisanym pod wpływem chwili.
W 2014 roku Avril zachorowała na boreliozę, którą ostatecznie zdiagnozowano u niej kilka miesięcy później. Przez ten czas jej organizm sam próbował zwalczyć chorobę, co skończyło się dla Avril kilkoma miesiącami wyjętymi z życiorysu. W okresie, który mam na myśli próżno było jej szukać w mediach społecznościowych. Zakończono też promocję wydanej, tak naprawdę, niespełna rok wcześniej płyty Avril Lavigne. Dopiero w kwietniu 2015 roku okazało się, co jest faktyczną przyczyną tego zniknięcia i że Avril Lavigne mogło być jej ostatnim albumem. Singiel Head Above Water to piosenka o chęci życia, wołanie do Boga o pomoc, ratunek, siłę, żeby przetrwać. Przed wydaniem piosenki Avril napisała do fanów list – w polskiej wersji dostępny tutaj. Przed posłuchaniem singla, albo po jego posłuchaniu, dobrze go przeczytać.
Po pierwszym przesłuchaniu Head Above Water miałam mieszane uczucia. Dzisiaj, dzień później, nadal są mieszane, choć lista plusów zdecydowanie przeważa nad listą minusów. Ten największy plus to wspomniana już odmienność stylu i brzmienia w porównaniu do singli zwiastujących poprzednie płyty Lavigne. Naprawdę miło jest posłuchać czegoś innego w jej wykonaniu, świeższego i mniej oczywistego. Świetnie wyprodukowanego i dopieszczonego. Choć chyba aż do przesady, ale o tym za moment.
Zawsze uważałam, że Avril potrafi pisać i nagrywać świetne wolniejsze piosenki, co z resztą udowodniła na Goodbye Lullaby i Avril Lavigne. Problem był tylko taki, że jeśli już decydowano się wybrać balladę na singiel to był to trzeci singiel z płyty, więc przechodził bez echa i pozostawiał niedosyt. Wbrew pozorom Head Above Water trudno porównać bezpośrednio do jakiejkolwiek piosenki Avril. Jedni piszą, że przypomina im Fly, inni doszukują się połączenia Alice z I’m With You. Są też tacy, którzy słyszą w tej piosence skrzyżowanie My Happy Ending z balladową Avril. Ja chyba pozostanę przy opinii, że to po prostu nowy singiel Avril.
Jestem wielką fanką pierwszej minuty tej piosenki. Do momentu refrenu jestem zachwycona, podoba mi się wszystko – od brzmienia, po wokal Avril. Największy problem mam z refrenem, który trochę mnie odrzuca. Gdy słucha się tej pierwszej minuty w skupieniu i nagle wchodzi przeładowany instrumentami, dźwiękami, harmoniami, frazami refren to mózg zaczyna się buntować. Przy drugim i kolejnym słuchaniu jest już zdecydowanie lepiej, dlatego wspomniałam, że jedno przesłuchanie tej piosenki to nie jest najlepszy pomysł. Anglosasi mawiają, że są takie piosenki, które muszą “dojrzeć w człowieku” i Head Above Water chyba właśnie takim utworem jest.
W temacie refrenu dodam jeszcze, że ta zmiana tempa zaskoczyła mnie na plus, ale nie zmienia to faktu, że im dalej w las z piosenką, tym większe jest tam zamieszanie. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy to przypadkiem nie jest radio edit. Wersja skrócona, pod rozgłośnie radiowe, do standardowego czasu trwania. Nie ma jednak żadnego śladu informacji, żeby oryginalna wersja Head Above Water była dłuższa. A szkoda, bo gdyby wydłużyć ją do pięciu, sześciu minut, dodać trochę “powietrza” pomiędzy poszczególne części, całość byłaby mniej chaotyczna i nie wydawała się taka przeładowana. Brakuje mi w tej piosence oddechu i to mój największy, jedyny wręcz, zarzut.
Tekstowo, pamiętając historię z boreliozą, to piękna, przejmująca, wzruszająca piosenka. Możliwe, że jedna z najbardziej wyciskających łzy piosenek z całego repertuaru Avril, chociaż nie zapominałabym o Slipped Away i Goodbye. Nie jest to prosta, nudna ballada, w której nic się nie dzieje i chociaż uważam, że ten chaos może przeszkadzać w pierwszym odbiorze (i przełożyć się na niechęć do ponownego włączenia utworu), doceniam te wszystkie wokalne i instrumentalne smaczki. To chyba też jedna z najlepiej wyprodukowanych piosenek, jakie ma Avril, a to nastraja mnie bardzo pozytywnie na nowy album.
Czy warto było czekać dodatkowy rok, żeby posłuchać tej piosenki? Nie wiem, ale chcę wierzyć, że producent Stephan Moccio, który dopieszczał utwór na początku tego roku i podobno odwalił kawał roboty zmieniając go na lepszą piosenkę niż oryginalny zamysł Avril i Travisa Clarka, rzeczywiście wyniósł go na lepszy poziom. Teraz czekam na pierwsze wykonanie live. Po pierwsze dlatego, że jestem ciekawa, jak wokalnie poradzi sobie Avril, a po drugie dlatego, że z taką liczbą instrumentów na żywo może wyjść z tego coś kosmicznego. Fajnie byłoby też usłyszeć bardziej okrojoną, może akustyczną wersję.