Piątek z nową muzyką jeszcze nigdy tak, jak dziś nie miał w sobie takiej siły. Ot to taka chyba niezbyt umiejętna przeróbka tekstu jednej z piosenek zespołu Myslovitz, ale dobrze oddająca malutki huragan, jaki zaczyna przedzierać się przez listy sprzedaży w Stanach Zjednoczonych. Dzisiejszy dzień przejdzie do historii muzyki, jako data, w której nowe single wypuściły dwie pogromczynie list przebojów – jedna od lat niepokonana, inna ciut zapomniana, ale w coraz lepszej formie. Obok nich mała, niepokorna Jenny.
Lato nareszcie przestaje być sezonem odgrzewania kotletów, grania singli na festiwalach i zarzekania się, jaka to jesień będzie owocna.
The Pretty Reckless – Take Me Down
Zaczęłam ostatnio oglądać Plotkarę i praktycznie zawsze, gdy są sceny z młodziutką Taylor Momsen przypomina mi się, jak bardzo czekam na nowy album The Pretty Reckless. Czwartek przyniósł premierę pierwszego utworu z nowej płyty zespołu, płyty podobno jeszcze nie skończonej, bez wyraźnie nakreślonej daty premiery. Singiel nosi tytuł Take Me Down i pokazuje, że gdyby jednak Guns N’ Roses nie zdecydowali się na powrót na scenę, Momsen i jej koledzy spokojnie mogliby zająć ich miejsce.
Taylor bardzo świadomie nie decyduje się na nagrywanie piosenek płynących z nurtem muzyki popularnej, przyjaznej rozgłośniom. Tego typu brudne granie, przypominające muzykę sprzed ładnych kilkudziesięciu lat to znak rozpoznawczy The Pretty Reckless. W moje ucho wpada bardzo zarówno ciekawa, szorstka barwa głosu Momsen, jak i ten dziś coraz rzadziej wybierany przez młode zespołu sposób grania – na żywych instrumentach, z przytupem i bez elektroniki.
Chodzą słuchy, bazujące na słowach Momsen, że trzeci album nie będzie zbliżony do dwóch poprzednich. W ciemno wrzuciłam go na listę albumów, które może przynieść 2016 i liczę, że się nie zawiodę. Take Me Down nie brzmi jakoś znacznie inaczej od poprzednich piosenek TPR, więc na razie tą inność coś trudno znaleźć. Ale może będzie, jak to bywa często – średni pierwszy singiel, rewelacyjna płyta. Aha, 12 utworów ma na nią trafić.
Katy Perry – Rise
Stęskniłam się za głosem Katy Perry. Dziś świat obiegł utwór Rise, który niespodziewanie pojawił się w ofercie iTunes. Jakieś tam przecieki, że w tym miesiącu ukaże się nowa piosenka od Katy były, ale uwierzyło w nie mniej osób niż w informację, że Rise to utwór o Taylor Swift. Medialnych, show biznesowych wojenek nie ma końca, ale akurat w tym wypadku chyba nie ma sensu szukać dziury w całym.
Katy wypuściła utwór, który należy traktować, jako olimpijski hymn dla reprezentantów Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Ewentualnie również, jako hymn kandydatki demokratów na urząd Prezydenta USA. Kawałek stonowany, choć produkcyjnie zdecydowanie nowoczesny, lekko pompatyczny i tekstowo przywołujący na myśl piosenkę Fly Avril Lavigne. Przyjemny, tak po prostu. Szału nie ma, szczęka na swoim miejscu.
Z tą różnicą, że będzie miał stokroć lepszą, większą i dłuższą promocje – ciągłe wykorzystywanie w relacjach z Igrzysk Olimpijskich w Rio na antenie NBC, spoty promo w amerykańskich kinach i stacjach telewizyjnych należących do właścicieli NBC. W skrócie, Rise stanie się taką piosenką, jak This One Is For You Davida Guetty było podczas Euro 2016 tylko, że na skalę amerykańską.
Britney Spears – Make Me
Krzyczą, że Katy jest perfidna i skradła piątkowe show Britney. Ja się z tym tylko częściowo zgodzę. Owszem, Panie będą teraz rywalizowały o czołowe miejsca na listach sprzedaży, – głównie właśnie w USA – ale nic tak nie napędza dobrej promocji, i dobrej sprzedaży, jak rywalizacja na wysokim szczeblu. Paradoksalnie dla Britney, która jednak nie może liczyć na ogólnokrajową, miesięczną telewizyjną promocje Make Me, jest to dogodna sytuacja do pokazania, że królowa jest tylko jedna. Zwłaszcza w sytuacji, w której wielkiego przeboju Spears świat nie słyszał od lat.
A Make Me rzeczywiście zasługuje na uwagę, bo odstaje od stereotypu singla Britney, jaki zakorzenił się w naszych głowach. To nie jest dyskotekowy kawałek, który porywa do tańca pełnego energicznych wymachów i podskoków. W tych wszystkich programach typu You Can Dance raczej wybraliby Make Me do jazzu albo tańców nowoczesnych.
Britney Spears wypuściła bowiem bardzo zmysłowy singiel. Popowy, niepachnący plątaninom bitów, nie zmierzający w kierunku techno, a popu. Tego bardzo melodyjnego, płynnego popu. Przyjemnie się tego słucha, zwłaszcza, że głos Britney brzmi naprawdę dobrze. Nieważne, jak pracowicie go poprawili. Poprawiają każdego. W przypadku tego singla miesiące oczekiwania były tego warte.
Nigdy specjalnie nie przepadałam za muzyką Britney. Jedyną jej płytę, którą mam kupił mi tata, gdy przechodziłam taneczny epizod i potrzebowałam w domu muzyki, przy której będę mogła ćwiczyć układy taneczne. A do tego, co mieliśmy na naszej ścianie płyt raczej tańczy się nie dało. Zawsze podobała mi się barwa głosu Britney. Sensualna, charakterystyczna. Ona sama też zawsze, nie wiedząc dlaczego, budziła moją sympatię. Po namyśle dochodzę do wniosku, że Make Me podoba mi się bardziej niż Rise.