Medleyland.pl

Ofelia zagrała w Poznaniu + zdjęcia

Iga Krefft wypływa na szerokie wody. Pierwszy pandemiczny rok pozbawił jej możliwości koncertowania z debiutanckim albumem Ofelia, ale w tym roku udaje jej się nadrobić zaległości. Z nowymi utworami w setliście, drugim studyjnym krążkiem na horyzoncie, Ofelia udowadnia, że scena jest jej przeznaczona. W wtorek, ostatni dzień listopada, artystka zagrała w poznańskim klubie Próżność w ramach swojej pierwszej trasy koncertowej Słona Trasa. Zdaje się, że drugiego tak małego koncertu w Poznaniu prędko nie zagra.

Debiutanckim albumem, którego recenzję publikowałam tutaj, Ofelia dała się poznać, jako liryczna, melancholijna, rozmarzona artystka, która zaprasza do swojego bajkowego świata wrażliwe dusze. Przemycony pomiędzy balladami singiel Zaraz można teraz potraktować, jako ten energiczny pierwiastek, który bardzo mocno przebija się w koncertowym wcieleniu Ofelii. O ile album Ofelia może i sugerował, że najrozsądniejsze byłyby koncerty siedzące, o tyle najnowsze single, czyli Zakochana w bicie oraz Słony Kiss, od którego pochodzi nazwa trasy, to już nowy rozdział. Koncerty Słonej Trasy są więc połączeniem sentymentalnej podróży do debiutanckiej płyty i zaproszeniem do tanecznego świata, w którym poważnych rozmyślań nie brakuje.

Idę do klubu Próżność zastanawiałam się, jak publiczność zareaguje na Ofelię w wersji na żywo. Chciałam, żeby ten koncert okazał się genialny, zarówno dla publiczności jak i artystów stojących na scenie. Iga jest bowiem pośród tych młodych polskich artystów, których poczynania śledzę i którym kibicuję, wierząc, że mają w sobie to coś, co należy pokazać szerszej publiczności, bo wtedy zadzieje się magia. Wchodząc do klubu przestałam się martwić. Sala koncertowa nie jest duża, ale wypełniona została niemalże w całości. Od pierwszego utworu było jasne, że na koncert przyszli ludzie, którzy czekali na niego tak długo jak ja, a może nawet dłużej. Było też jasne, że te spotkania ze słuchaczami są dla Ofelii niezwykle ważne, poruszające i wyczekane. Pomiędzy utworami albo dziękowała, albo żartowała, rozbawiając tłum. Długich rozmów między utworami nie było, najważniejsza była muzyka i to, co w sobie niesie.

Ofelia pojawiła się na scenie kwadrans po dwudziestej w towarzystwie Wiktorii Jakubowskiej, Huberta Woźniakowskiego i Kacpra Budziszewskiego oraz uroczej dekoracji, której elementy widać na zdjęciach. Pod względem wizualnym, przemyślenia garderoby, scenografii, graficznej prezentacji płyty czy teledysków, Ofelia jest w czołówce polskich artystów, którzy dużo pracy, serca i czasu wkładają w to, żeby efekt końcowy nie był przypadkowy, a każdy mały element reprezentował całość. Bardzo mi to imponuje!

Koncert rozpoczął się od utworu Tu, po nim rozbrzmiała Ćma oraz Zaraz, czyli dość szybko przeszliśmy do energicznego akcentu. Publiczność oszalała, oddając Ofelii energię i ładując jej baterie na kolejne piosenki. Po wybuchu endorfin przyszła chwila na zwolnienie oraz wspólne łzy, bo te naprawdę pojawiły się w oczach niektórych fanów, gdy Ofelia zaczęła śpiewać To do Pana, jedną z najbardziej przejmujących ballad z debiutanckiej płyty. Żeby nie było jednak zbyt przytłaczająco zmiana klimatu nastąpiła w kolejnym utworze, Pejotl, jazzowo i beat-bitowo brzmiącej kompozycji, która w wersji koncertowej pozwala Idze pokazać, co kryje się w jej gardle. A trzeba powiedzieć jasno – Ofelia śpiewać potrafi, nie są jej straszne góry, doły, szybkie zmiany tempa i pułapki czyhające w jej własnych utworach. Lubi też sięgnąć po gitarę elektryczną, choć nie wiedząc czemu myślałam, że będzie to robić częściej.

Gdy repertuar z debiutanckiego albumu zaczął się wyczerpywać do akcji wkroczyły nowości. Zakochana w bicie Miranda i posyłająca Słony Kiss Lisa, a więc te dwie z ośmiu kompozycji, które wiosną ukażą się na drugiej płycie. Słuchając ich w wersjach studyjnych (Mirandę nadal uważam za ciekawszą od Lisy) nigdy nie zastanawiałam się, jak mogą wypadać na żywo zestawione z Dzieci Saute czy Dawno. Wydaje mi się, że założyłam, że Ofelia ma dwa oblicza – liryczne i energiczne, więc to połączenie musi przyjść naturalnie. I właśnie tak się stało. Faktem jest, że nowe single rozładowują atmosferę i dodają koncertowi lekkości, ale tematyczne te piosenki wcale nie są błahe i cukierkowe, pozwalają jedynie wyskakać, wytańczyć pewne emocje.

Dokładnie to samo pozwala zrobić przebój Toxic Britney Spears, który zamykał podstawową część koncertu. Ofelia wraz z zespołem zaprezentowała bardziej rockową niż popową wersję tego utworu, zamykając tym samym koncert z przytupem, wokalnie na rewelacyjnym poziomie! Niesamowite jest to, jak wielu artystów mogłoby zazdrościć Ofelii tak dobrego warsztatu, tak wyćwiczonego i postawionego głosu. Wisienką na przysłowiowym torcie był zagrany na pis, przez Igę właśnie na gitarze elektrycznej, Meteoryt. Publiczność pożegnała w nim zespół śpiewając wspólnie z wokalistką.

Wiosną przyszłego roku Ofelia ma ponownie wyruszyć w Polskę. Słona Trasa kończy się za kilka dni koncertem w warszawskim klubie Niebo. Po tych kilku wyczekanych koncertach nie sądzę, żeby wiosną zainteresowanie było mniejsze. Patrząc na frekwencję na koncertach w niektórych miastach widać, że Ofelia ma coraz pokaźniejsze grono fanów, a po takich występach jak ten w Poznaniu może ono jedynie rosnąć. Nikt nie wie, co przyniesie przyszłość, nie jest tajemnicą, że wielu doskonałych artystów zniknęło przykrytych falą popularniejszych nazwisk, wyskakujących z lodówki i atakujących z eteru. Wierzę, że z Ofelią tak się nie stanie, że znajdzie swoje miejsce na koncertowej mapie Polski i będzie ją można oglądać na żywo, wspólnie z nią skakać i się wzruszać przynajmniej raz do roku.