Cara Delevingne na wielkim ekranie. Papierowe Miasta – recenzja

Gdyby ktoś mnie zapytał, jakie skojarzenie przychodzi mi do głowy po usłyszeniu hasła „film amerykański” podałabym dwie odpowiedzi: dziewczyna z sąsiedztwa i bohaterski żołnierz. Motyw tajemniczej dziewczyny z sąsiedztwa, która stoi w opozycji do seksownej laleczki, a i tak każdy chłopiec od dziecka marzy, żeby się z nią zaprzyjaźnić, to temat nie jednego serialu i nie jednego filmu. Papierowe Miasta nie są więc wyjątkiem, nie są też zapierającą dech w piersiach produkcją, ale spokojnie pretendują do filmu na miły wieczór z paczką chipsów i gronem przyjaciół.

Nie przeczytałam książki Johna Greena na podstawie której powstał ten film. Nie wiem zatem, jak bardzo film różni się od oryginału, a do pójścia do kina przekonała mnie Cara Delevingne. Trudno mi powiedzieć, czy mówienie o niej modelka to już nie za mało, a nazywanie jej osobą medialną to z kolei chyba niezbyt grzeczne określenie. Cara, którą jednak większość świata zna z okładek modowych magazynów (lub ewentualnie z przyjaźni z Taylor Swift) zagrała w filmie główną rolę. Przynajmniej tak mogłoby się wydawać.

Luźno i z wdziękiem

Od czasu do czasu lubię obejrzeć lekki i przyjemny film. Taki, od którego nie oczekuję niczego więcej poza czystą rozrywką. Trafiłam idealnie – Papierowe Miasta to film luźny, z wdziękiem, momentami całkiem zabawny i przez cały czas mało wymagający. Co nie jest niczym złym. Takie filmy też są światu potrzebne! Nie było szczęśliwego zakończenia, a jedynie morał, że w życiu od miłości ważniejsi są przyjaciele. Nie będę z tym polemizować.

Interesujących cytatów jest więcej, a i cała filozofia postrzegania świata, jaką prezentuje Margo oraz jej definicja papierowych miast i ewidentne zagubienie w sztuczności otaczającego ją świata sprawiają, że ten film jednak ma swoje drugie dno. Chociaż łatwo o nim zapomnieć, bo wymowna scena na najwyższym piętrze jednego z lokalnych wieżowców trwa chwilę, a później można skupić się jedynie na motywie poszukiwań i odnajdywania samego siebie, który kultywują pozostali bohaterowie.

Właśnie, bohaterowie to klasyczne postaci filmów o amerykańskich nastolatkach – chłopczyca, zakochany w niej chłopak mieszkający naprzeciwko, modnisia z pozoru dbająca tylko o kolor włosów i paznokcie, nerd bojący się sprzeciwić dziewczynie i nieudacznik, który okazuje się świetnym człowiekiem. Oni wszyscy przemierzają Amerykę w poszukiwaniu Margo – dziewczyny z sąsiedztwa, która cale życie uwielbiała zagadki i postanowiła uciec z domu.

Gdzie jest Cara?

Cara Delevingne została obsadzona w głównej roli. Zastanawiałam się, jak poradzi sobie aktorsko i czy przypadkiem nie zgarnie Złotej Maliny dla Najgorszej Aktorki. W trakcie filmu okazało się, że postać grana przez Carę, czyli Margo, znika na połowę filmu. Pewnie bym o tym wiedziała, gdybym przeczytała wcześniej książkę. Nie zrobiłam tego, więc byłam zaskoczona.

Te sceny, w których Cara zagrała – na początku filmu i pod koniec – Złotej Maliny jej nie dadzą, bo w roli szalonej, zbuntowanej dziewczyny z sąsiedztwa radzi sobie całkiem nieźle. Zabawne jest to, że właśnie takie wyobraźnie o niej mam – niepokorna, lubiąca luźne ubrania dziewczyna, która jakimś cudem stała się muzą dla wielkich projektantów. Osobiście widziałam ją na własne oczy raz, machała wtedy ogromna brytyjską flagą i właśnie wyglądała, jak dziewczyna z domu obok. Rola życia? Tego jej nie życzę, ale możliwe, że jedna z najtrafniejszych.

Klasyka gatunku

Były sztandarowe postaci, był też sztandarowy bal na zakończenie liceum. Nie mogło go zabraknąć, a dla głównych bohaterów był najważniejszym wydarzeniem w dotychczasowym życiu. Margo trzeba było znaleźć szybko, wrócić do domu, odpicować się na imprezę i nie przegapić najistotniejszego momentu kończącego liceum. Jak się pewnie domyślacie, film zakończył się sceną zabawy oraz pożegnaniem przyjaciół, którzy wyruszali w wielki świat. Na studia. To takie klasycznie amerykańskie…

Pewnie duża część widowni zdecydowała się obejrzeć ten film właśnie z powodu Cary. W kinie widziałam grupę dziewczynek, które z zakłopotaniem reagowały na sceny pocałunków, ostrych imprez i wyznań miłosnych, ale założę się, że to główna widownia tego filmu. Nastolatki zafascynowane Carą Delevingne.

Wieczny amerykański sen

Od lat obserwuję też ten sam, niezmienny trend. Czy kiedyś się skończy? Europejczycy cały czas uwielbiają oglądać filmy pokazujące życie młodych amerykanów. American dream został tak mocno zakorzeniony w kulturze, że lgniemy do takich filmów, jak komar do ludzkiej krwi.

Gdy Papierowe Miasta trafią do oferty Telewizji Polskiej albo jednej z polskich stacji komercyjnych, zarezerwujcie sobie wieczór, kupcie chipsy i zaproście znajomych. Odstresowanie gwarantowane!