Lindsey Byrnes

Muzyczne szorty #14: Paramore wracają z Hard Times!

Na wstępie, oficjalnie nieco, chciałam podziękować wszystkim, którzy wczoraj do mnie pisali pytając, czy podoba mi się ta piosenka, czy słyszałam i czy, ogólnie mówiąc, fajnie jest. Mniej oficjalnie – muzyczne szorty znów wyłamują się z zasady istnienia tylko w piątki, bo dzisiaj mamy czwartek, a tekst dotyczy środowej premiery!

Idea piątków z nową muzyką miała być taka, że premiery odbywają się tego samego dnia, w każdym kraju o tej samej porze. Głównie chciano w ten sposób zmniejszyć liczbę nielegalnych udostępnień utworów, albumów. Oczywiście szybko okazało się, że jeśli jednego dnia wychodzi kilkaset, kilkadziesiąt utworów to lepiej wyjść przed szereg i wrzucić singiel dzień, dwa wcześniej. I też od razu dostępny dla wszystkich.

Paramore od kilku dni bawili się w kotka i myszkę udostępniając w sieci fragmenty swojego nowego logo i jednocześnie fragment okładki nowej płyty. Zabawa była przednia, nie powiem. Wczoraj chwycili byka za rogi i udostępnili singiel.

Żeby było śmieszniej, dramatyczniej i żeby już nikt ich o nic więcej nie pytał pokazali okładkę płyty, tracklistę, teledysk do singla Hard Times i pierwsze daty koncertów. Czego chcieć więcej? Worka pieniędzy i luki w kalendarzu.

Podoba mi się Hard Times i czekam na After Laughter z zaciekawieniem.

To jest chyba zdanie klucz całego tego tekstu, które nie zdradza faktycznych odczuć, ale sugeruje, że się nie rozczarowałam. Bo się nie rozczarowałam, ale tez nieszczególnie poczułam się zaskoczona kierunkiem, jaki obrali. Sami nie mówili o brzmieniu płyty nic. Wrzucali tylko zdjęcia ze studia nagraniowego, i na większości coś jedli, więc też trudno było wywnioskować, co tam się tworzy.

A Hard Times pięknie kojarzy się z latami 70-mi, 80-mi, erą rozkwitu MTV i nawet przypomina temperamentem Ain’t It Fun. Nie wiem, czy to nie jest zbyt daleko idące rozumowanie, ale jeśli Hayley i Taylor chcieli wyznaczyć sobie jakiś punkt odniesienia do nowej muzyki to logicznym zdaje się wybranie Ain’t It Fun. A to pewnie oznacza porzucenie próby stworzenia drugiego Misery Business, jakie uskuteczniali na dwóch poprzednich płytach.

Momentami frazowanie przywołuje mi na myśl Anklebiters i paradoksalnie najbardziej podoba mi się końcowa partia instrumentalna.

Jestem jak najbardziej za rzuceniem Misery Business w kąt. W tym roku, co chwilę napotykam na swojej drodze piosenki (albumy), które nijak mają się do brzmienia, z jakim kojarzył mi się ten artysta od lat. W przypadku Paramore niby też tak jest, ale jednocześnie mam w głowie album Paramore z 2013 roku i zmianę, jaka się na nim dokonała.

Uwielbiam ten krążek, uważam go za najlepszy w karierze zespołu i zastanawiałam się, czy kiedykolwiek uda im się wydać drugi taki sam, albo lepszy album. Odpowiedź na pytanie, czy After Laughter jest lepsze od Paramore poznam 12 maja. Tego dnia ukaże się ich nowa płyta.

Tym wszystkim, którym Paramore kojarzy się z rudą wokalistą i pop-punkiem definiowanym wspólnie z wyrazem emo radzę, żeby zmienili przyzwyczajenia. Nie chodzi mi nawet o to, że ostatnio Taylor powiedział, że wyrośli już z headbanging (potrząsania głową), ale o to, że wysyłają bardzo jasne sygnały, że teraz chcą na własnych zasadach kontrolować to co robią i to co tworzą.

Wiele zespołów próbuje przekonać fanów do zmiany brzmienia. Niewielu się to tak naprawdę udaje.

Ja nie mam w sobie poczucia, że to nie brzmi, jak stare Paramore. To znaczy wiem, że nie brzmi, ale niczego innego się nie spodziewałam.

To trochę taki nowy zespół. Nowy przy wydawaniu Paramore, nowy przy wydawaniu After Laughter. Bardzo bym chciała, żeby wydając szóstą płytę nie zmienił im się znowu skład. Wtedy można byłoby nieco racjonalniej ocenić, w jaką idą stronę, co w nich siedzi i co z tego może jeszcze wyjść.

Na zakończenie chciałam się jeszcze odnieść do estetyki tej płyty. Powaliła mnie na kolana! Nie jestem jakoś szczególnie zwolenniczką pstrokatych, kolorowych grafik. Czerń, biel i szarości to bardziej ja, ale klip do Hard Times to dla mnie mistrzostwo świata! I mówię to ja, człowiek, który z teledyskami jest na bakier, bo go nudzą i zasypia po pierwszej minucie.

Chyba pierwszy raz w mojej dziesięcioletniej przygodzie z Paramore mam poczucie, że wszystko do siebie pasuje, że ktoś miał na ten styl pomysł i fenomenalnie wdrożył go w życie! Jedyne czego nie umiem sobie wyobrazić to oprawa koncertów…