Disney ma się całkiem dobrze! Utwierdziła mnie w tym przekonaniu wizyta w kinie na seansie nowej wersji filmu Piękna i Bestia. Bill Condon rzeczywiście gra bezpiecznie, ale nie krzywdzi postaci wykreowanych przed laty w animowanej wersji. I chwała mu za to, bo Piękna i Bestia to piękne dziedzictwo Walt Disney Pictures.
Już za sprawą gościnnego tekstu Sandry wydało się, że nie zaliczałam się do grupy ludzi wyczekującej dnia premiery tego filmu. Rzeczywiście nie jest to moja ulubiona historia z katalogu Disneya, a teraz mogę się chyba przyznać, że dzięki Sandrze nie musiałam zbyt wiele szperać przed pójściem do kina.
Nie ma chyba sensu oszukiwać, że Emma Watson nie była dla mnie głównym powodem, dla którego chciałam obejrzeć ten film. Była. Wielka fanka Harry’ego Pottera ze mnie żadna, nie jestem nawet pewna, czy widziałam wszystkie filmy. Pierwsze cztery i dwa ostatnie na pewno. Nie zmienia to jednak faktu, że Hermiona to postać mocno osadzona w moim dzieciństwie i czekałam, kiedy Watson porządnie zdejmie z siebie tę rolę.
Nie wiem, czy Bella sprawi, że ludzie przestaną myśleć “Watson-Granger,” ale trzeba Emmie oddać, że zagrała dobrą rolę. W przyjaznej, sympatycznej produkcji, której może pozazdrościć jej nie jedna aktorka.
Przyjazna, sympatyczna… To zdecydowanie nie są przymiotniki, jakimi powinno opisywać się filmy, ale co poradzić, gdy natura Disneya właśnie taka jest? Piękna i Bestia może się pochwalić bardzo dobrze dobraną muzyką, świetnymi kompozycjami, ładnymi zdjęciami i stworzeniem filmu, z którego ogólnego przesłania mógłby być zadowolony sam Walt.
Bywa zabawnie, bywa smutno, bywa pouczająco, a na końcu wygrywa dobro i miłość.
Czy ktoś oczekuje od disneyowskich produkcji czegoś więcej? Okej, można się poskarżyć na brak “inności,” na przesadnie kurczowe trzymanie się scenariusza sprzed lat. Ale tak zupełnie szczerze, co Bill Condon miałby zrobić, co scenarzyści mieliby zrobić, żeby dodać tej historii “coś nowego,” a jednocześnie nie zrobić z Pięknej i Bestii historii tak innej, że aż nieznośnej?
Przed premierą filmu przeczytałam jeden, lub dwa artykuły na temat pary gejów, jaką “po raz pierwszy zobaczymy w filmie Disneya.” Nie wiem, czy to miało wywołać, jakieś większe oburzenie, zniechęcić rodziców do zabrania dzieci do kina… Albo jestem stara, albo nie zwracam na związki tej samej płci szczególnej uwagi, albo w Pięknej i Bestii tej gejowskiej miłości za bardzo nie było.
Mówili do siebie serdecznie, z uczuciem i było widać, że łączy ich bliska relacja, ale dopóki pozostawali przedmiotami, ludźmi w dziwnym amoku, jakoś tego związku nie było widać. A te kilkanaście, czy kilkadziesiąt sekund pod koniec filmu… No sorry, ale bardziej obawiałabym się, że moje dziecko zacznie bić kolegów oglądając waleczne pandy niż że po seansie niewłaściwie ulokuje uczucia.
Z Disneyem jest chyba już trochę tak, że trzeba mieć na uwadze wszystkie nowości, jakie wypuszczają. Zwłaszcza te, które dotykają ich kultowych tytułów. Chciałabym napisać, że Piękna i Bestia, wersja z 2017 roku, zrobiła na mnie jakieś piorunujące wrażenie, ale tak nie było. Chciałabym też napisać, że wiem, czego mi w niej brakowało – ale nie wiem.
Wychodząc z kina pomyślałam, że cieszę się, że istnieje jeszcze wytwórnia filmowa, która dba o szczegóły, o to tak banalnie i prosto nazwane piękno filmu.
Pomyślałam też, że Watson dostała rolę bardzo sympatycznej, bystrej dziewczyny, a Bestia będąc bestią był przystojniejszy i bardziej intrygujący niż jego ludzkie oblicze. Akurat to ostatnie wiem, że pokrywa się z opinią innych, więc coś w tym musi być!
Film nie powalił mnie na kolana, czego efektem jest tekst tworzony kilka tygodni. Czasami tak jest, że nie powala, ale nie wszystko może , prawda? Dla Emmy warto pójść do kina. Dla złapania estetyki Disneya również. Tak po prostu.