Ralph Kaminski, jeden z najbarwniejszych i najodważniejszych polskich artystów. Każdym albumem pokazuje inne wcielenie, każdym potrafi zjednać sobie nową publiczność. Z końcem sierpnia wydał długo wyczekiwany album Bal u Rafała, który całe wakacje rozbrzmiewał na mniejszych i większych scenach w kraju, a nawet zahaczył o komercyjne telewizje. Ralph stał się sceniczną gwiazdą i chodzącym dowodem na to, że podział na alternatywę i mainstream zaciera się tak bardzo, że już tylko umownie można mówić o Balu u Rafała jako o popie alternatywnym.
Materiał, jaki trafił na album to pomieszanie stylów, skorzystanie z piosenki aktorskiej, przyjęta konwencja, która zamknęła się w całość. Jednocześnie jest to album zupełnie niekomercyjny i bardzo mainstreamowy, nie odnajdujący się w największych rozgłośniach radiowych i królujący na listach popularności. Nucony przez dziadków, przyjemny dla ucha rodziców, hulający na TikToku. Niech Bal u Rafała trwa w najlepsze, bo takich barwnych ptaków, wyrazistych i odważnych twórców potrzebujemy.
Pamiętam moją pierwszą reakcję na utwory z tej płyty. Było to po występie Ralpha na Lekko Festiwal w podwarszawskich Markach. Uznałam ten album za przejmująco smutny, niebywale szczery i odważny, który w tytule może i jest roztańczony, a sceniczna prezentacja to naprawdę tytułowy bal, ale w warstwie tekstowej to płyta zapraszająca do refleksji. Nad przeszłością, przyszłością i teraźniejszością. To też laurką dla cudownych kobiet, jakie otaczały dorastającego Ralpha i wędrówką po tych zakamarkach dawnej codzienności, które nie należą do najmilszych. Niesie w sobie nadzieję i dodaje pewności. Trudno jednak rozmawiać o tym krążku słuchając pojedynczych utworów – tutaj mamy opowiedzianą historię, pojedyncze rozdziały to jedynie jej fragment, wyrwany z kontekstu może stracić sens.
Utwór Małe serce to słodko-gorzkie rozliczenie z przyszłością i teraźniejszością. Nie wykluczone, że to właśnie on jest najlepszą charakterystyką Balu u Rafała, ale też u wielu osób wywołał mieszane uczucia. Wszystko za sprawą słów o zgarniającej wszystkie muzyczne nagrody Hani Rani oraz nazwaniu siebie przyszłą legendą. Słuchając tekstu po raz pierwszy uśmiechnęłam się, bo to odniesienie do mnie trafiło. Rzeczywiście jest tak, że Hania Rani – niebywałe utalentowana pianistka, odnosząca sukcesy na międzynarodowych scenach – wygrywa ważne muzyczne nagrody, które Ralphowi przechodzą koło nosa, ale świeżość, jaką jego osobowość i muzyka wnoszą na polski rynek zapadną w pamięci opinii publicznej na lata. Stanie się legendą, będziemy o nim pamiętać.
Ralph jest zjawiskiem, które już od kilku lat, krok po kroku, album po albumie, ugruntowuje pozycję na polskim rynku. Jest dowodem na to, że na dużych scenach jest miejsce dla artystycznego sznytu, niebanalnych melodii, teatralnego zacięcia i muzycznej świeżości, która na szczęście nie wszystkim się spodoba. Jest to niesamowite, bo Bal u Rafała jest z jednej strony płytą, w której odnajdą siebie dzieciaki jak i dorośli ludzi, którzy trochę życia już przeżyli. Pewna ukryta w melodiach lekkość przenosi słuchacza w świat opowieści, a o tym, że Ralph potrafi opowiadać dowiedzieliśmy się już dzięki debiutowi, albumowi Morze.
Sam Ralph, jego sceniczny wizerunek i muzyczne propozycje, dla jednych będą wspomnianą już świeżością, dla innych zbyt odważnym, lekko nonszalanckim tworem, którego nie polubią i nie zaakceptują. I to mnie właśnie cieszy, bo po sukcesie albumu Kora, który moim zdaniem ukazał się 2-3 lata za wcześnie, obawiałam się, że muzyka Ralpha stanie się wydmuszką, której słuchać będą zarówno osoby wsłuchujące się w teksty, jak i te, dla których powtarzalność słów i lekkość melodii jest najważniejsza. Tymczasem dostrzegam coraz więcej osób, dla których muzyka Ralpha jest ważna, która w nich rezonuje i z którą chcą się identyfikować.
Album Młodość z 2019 roku do mnie nie trafił. Nie ten czas, nie ten etap życia. Przebojowe Kosmiczne energie rzeczywiście zwróciły uwagę, ale cała płyt nie gościła w moich głośnikach zbyt długo. W Korze przepadałam, w Balu u Rafała w wersji koncertowej również. Bardzo podoba mi się koncepcja tej płyty – otwarcie melorecytacją ukochanego przeze mnie Piotra Fronczewskiego, chwytająca za serce Krystyna, tajemnicze, złowieszcze i hipnotyzujące Duchy, tytułowy Bal u Rafała będący manifestem i zaproszeniem do wytańczenia emocji.
To niespełna 40 minut naprawdę dobrze przemyślanego materiału, projektu zamkniętego na 10 ścieżkach, które opowiadają wzruszające, pokrzepiające, chwytające za serce historie. To nie jest płyta o niczym, przypadkowy zbiór utworów, które powstały nikt nie pamięta kiedy i zostały zamknięte na jednej płycie, opatrzonej niebieską okładką. To też album, które doskonale brzmi w wersji studyjnej, ale emocjonalnie wybucha na żywo. A to w muzyce lubię najbardziej!