Bardzo entuzjastycznie podeszłam do wiadomości, że Ralph Kaminski wydaje album z aranżacjami utworów Kory i zespołu Maanam. Jeszcze entuzjastyczniej podeszłam do samej płyty, chwaliłam w recenzji i słuchałam godzinami, zachwycając się wspomnianymi już aranżacjami, delikatnymi i bardziej słyszalnymi przeróbkami. Rozpływałam nad talentem Ralpha, który nie pozwala sobie na półśrodki, nie oddaje niczego, co mogłoby być mierne. Kiedy ogłoszono daty koncertów z materiałem z albumu Kora moim jednym zmartwieniem było to, czy koncert aby na pewno się odbędzie, bo końcówka grudnia to taki dość niepewny obecnie czas. We wtorek, 21 grudnia Ralph Kaminski w towarzystwie cudownego zespołu – Bartek Wąsik, Michał Pepol, Paweł Izdebski, Wawrzyniec Topa i Wiktoria Bialic – zagrał wyprzedany koncert w poznańskiej Sali Ziemi. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, o ile pamięć mnie nie zawodzi, że był to największy koncert Ralpha w Poznaniu, do tej pory oczywiście.
Projekt Kora ma to do siebie, że koncertowa publiczność to niesamowity miks. Z jednej strony w połowie są to wierni fani Ralpha, którzy stroją się na koncerty, wyrażają swoje emocje ubiorem, wyznają mu miłość podczas samego koncertu, wiwatują niemalże w nieskończoność po występie. Z drugiej są to osoby, które nawet jeśli słyszały nazwisko Kaminski, nawet jeśli dotarły do nich solowe kompozycje artysty, nigdy nie byli na jego koncercie. To taka grupa, która może teraz zgłębia bliżej twórczość Ralpha, ale przyczynkiem do tego, żeby w ogóle o tym pomyśleć był album Kora. Jest to bezsprzecznie fantastyczne, bo materiał, jaki Ralph wypuścił razem ze wspomnianymi wyżej muzykami zasługuje na docenienie. Koncertowo, a raczej spektaklowo, wymaga kilku poprawek.
Przed rozpoczęciem wydarzenia, głosem Ralpha, poinformowano, że za moment rozpocznie się spektakl. Słowo to wiele zmienia w odbiorze widowiska, na korzyść i niekorzyść tego, co zaraz się obejrzy. Mocno wzięłam sobie do serca spektaklowe aspekty tego projektu, ale to, co wydarzyło się w Sali Ziemi było rewelacyjnym koncertem i średnim spektaklem. O tym, że Ralph jest artystą przez duże A wiem doskonale. Widziałam go na żywo na samym początku kariery, podczas festiwalu Spring Break, widziałam go kilka momentów później podczas Late Summer Festival i żałuję, że nie udało mi się zobaczyć w trakcie trasy Młodość. Liczyłam, że występ z Korą podzielony będzie na pewnego rodzaju akty, że pojawią się emitowane z taśmy krótkie monologi, że nie będzie to pięknie zagrana, okraszona tańcem i scenografią prezentacja tego, co ukazało się w tym roku na płycie.
I żebyśmy mieli jasność – bawiłam się wyśmienicie, biłam brawo wszystkim muzykom stojącym na poznańskiej scenie i chętnie uścisnęłabym dłoń każdego z osobna mówiąc, jak doskonale weszli w ten projekt. Zabrakło mi jednak elementów zaskoczenia albo większej ich liczby, bo naliczyłam dwa. Pierwszym było wspaniałe oświetlenie, co na polskich koncertach, zwłaszcza tych z definicji klubowych bardzo często kuleje. Idealnie zgrywało się z muzyką, dodawało tajemnicy tam, gdzie była potrzebna (Się ściemnia) i niepokoju, gdzie chciano podnieść emocjonalność (Wieje piaskiem od strony wojny). Jednocześnie z trzeciego rządu – koncert był siedzący – zupełnie nie było widać, że pojawiająca się na końcu spektaklu piosenka Jestem kobietą oprawiona jest tęczową flagą. Z naszej perspektywy flaga ta była biało-pomarańczowo-zielona i gdyby nie domyślność, a później zakończenie podstawowej części widowiska i zapalanie górnych świateł, trudno byłoby zobaczyć, że to flaga, która jest ważna i której obecność zmienia wydźwięk zagranego chwilę wcześniej utworu. Drugim zaskoczeniem było wyjście przez Ralpha do ludzi, nie do końca bezpośredni kontakt, bo wszystko było aktorską etiudą, ale zmieniło to dynamikę wydarzenia. Na plus oczywiście.
Spektakl trwał nieco ponad 70 minut, został poszerzony o utwór Kreon, który nie znajduje się na albumie oraz pełną wersję przeboju Krakowski Spleen, która na album Kora weszła w skróconej wersji, tak naprawdę jedynie we fragmencie. Ten rozbrzmiał zaraz na początku koncertu, bo setlista ułożona była dokładnie w albumowej wersji. Dlaczego tak? O tym pisałam w recenzji albumu. Na zakończenie zagrano jeszcze Kocham Cię, Kochanie Moje przeplatane Po to jesteś na świecie, dopełniając wydarzenie. I dopiero po ostatnim dźwięku Ralph odezwał się do publiczności, w tej spektaklowej formie nie przerywając widowiska żadnymi interakcjami, nie reagując nawet na miłosne wyzwanie padające ze strony widzów w krótkiej przerwie między utworami. Podziękował, ukłonił się, wyraził wdzięczność i wspólnie z Bartkiem, Michałem, Pawłem, Wawrzyńcem i Wiktorią zebrał zasłużone brawa.
Ironia relacji z tego koncertu polega na tym, że mogę mówić, że zabrakło mi widowiskowych, spektaklowych elementów, że nie lubię sztucznych kwiatów i wolałabym, żeby na scenie stały prawdziwe. Mogę się nawet pożalić, że Sala Ziemia to nie jest najlepszy obiekt na takie liryczne, intymne, artystyczne spotkania, ale prawda jest taka, że poszłabym na ten spektakl jeszcze raz. Ralph śpiewający utwory Kory i Maanamu to coś wyjątkowego, godny hołd dla legend polskiej muzyki. I doskonałe koncertowe zakończenie 2021 roku.