Od dnia ukazania się albumu How Big How Blue How Beautiful Florence and the Machine próbowałam się z nim zaprzyjaźnić. Zabierałam go ze sobą wszędzie – na spacer do parku, w podróż autobusem, a nawet na wakacje. Wszystko po to, aby przekonać się, czy Florence Welch wreszcie udało się skraść moje muzyczne serce.
Mam mieszane uczucia i trochę wątpliwości. Pamiętam rok 2009 roku, gdy polskie rozgłośnie radiowe oszalały na punkcie singli z płyty Lungs. Do dziś jest to moja ulubiona płyta Florence, ale również do dziś mam poczucie, że to wszystko, co prezentuje Florence jest zbyt pompatyczne, zbyt dramatyczne i zbyt uduchowione. Lubię dramatyczne płyty, ale w tym przypadku nie potrafię się przekonać.
Ruda wariatka
Tak właśnie kojarzy mi się Florence. Chyba nie ma w tym nic złego, bo pozytywnych wariatów chodzi po świecie całkiem sporo, a Florence ma w sobie coś, co sprawia, że człowiek od razu wie, że to artystka. Dawniej nazywało się takich ludzi wirtuozami, ale ja pozostanę przy wariatce. Po prostu bardziej do niej pasuje.
Nagrała więc trzeci w swojej karierze album bardzo przyjemny. Z gatunku tych raczej nie męczących słuchacza, ale też zaliczający się do kategorii płyt dla każdego. Może to przez połączenie rozmaitych instrumentów? Z całą pewnością brzmienia na How Big How Blue How Beautiful zachęcają do promowania tej płyty za równo w rozgłośniach komercyjnych, jak i tych uważających się za alternatywne, czy wręcz niszowe. Jeśli to ma być sposób na łączenie ludzi poprzez muzykę – popieram.
Charakterystyczne dla Florence są skrajne emocje. Uwielbia rozpaczliwe wrzaski, melancholijne zawodzenia i przesadnie wesołe melodie. Ta płyta oferuje to wszystko, więc jej miłośnicy nie powinni poczuć się rozczarowani. A zaskoczenia? Mnie ten album nie zaskoczył, bo właśnie czegoś takiego się spodziewałam. Ale to oznacza też, że nie zwalił mnie z nóg.
Przegląd piosenek
Moim faworytem jest What Kind of Man, piosenka wybrana na singiel promujący wydawnictwo. Rzadko zdarza się, żeby singiel był wart tytułu faworyta, ale w tym przypadku właśnie tak się stało. Uwielbiam sam początek i budowania napięcia w tej piosence. Uwielbiam to echo w pierwszych wersach i wstęp do refrenu – połączenie gitary elektrycznej, perkusji i trąbki. I chórki. Kawałek warty polecenia!
Na uwagę zasługuje też Ship to Wreck, którego pierwsze takty sugerują, że to będzie nawet optymistyczny album. Później oczywiście jest dramatycznie, jak na Florence przystało, ale to w zasadzie jedna z dwóch piosenek na tej płycie, do których na upartego dałoby się potańczyć. I gitara akustyczna brzmi świetnie. Drugim utworem nadających się na dyskotekę w klimacie retro jest Hiding. Pasowałby do jakiegoś klimatycznego obrazu kinowego…
Zostając w temacie gitary to polecam posłuchanie Various Storms & Saints. Myślę, że to tej piosenki napisano najpiękniejszą melodię na całym albumie. Ciekawe rzeczy dzieją się też w Delilah, piosence chyba najbardziej pokazującej, że Florence to wariatka, ale to nie piosenkarka, a perkusja kradnie tam całe show.
Na tej płycie jest też jedna piosenka, o której w ciemno, z zamkniętymi oczami, powiedziałabym, że musi należeć do Florence and the Machine. Mowa o Third Eye, które najbardziej przypomina mi dwie poprzednie albumy Flo. Czy ktoś mi powie dlaczego?
Potężne brzmienie
How Big How Blue How Beautiful będzie brzmiało potężnie na koncertach. Dowodem jest m.in. piosenka Queen of Peace, ale i pozostałe utwory pokazują, że będzie to pełne muzycznego przepychu show. Nie chodzi o produkcję i ilość wykorzystywanych na płycie instrumentów, ale o ich brzmienie i jej ogólny ton. Z resztą bardzo charakterystyczny dla Florence. Niezwykle teatralny, który w wersji koncertowej może silniej przemawiać i prezentować się lepiej niż w wersji studyjnej.
Czy Florence jest spontaniczna? Żadna z jej trzech studyjnych płyty mnie do tego nie przekonała, ale są artyści, do których nabierasz przekonania właśnie oglądając ich na żywo. Słuchając How Big How Blue How Beautiful przenosisz się w wykreowany, szalony świat kobiety, zwariowanej artystki, która wyrzuca z siebie rozmaite emocje. Oprawia je w piękne melodie i tworzy patetyczną aurę potężnego albumu. Być może na żywo jest rewelacyjna i dlatego ludzie zabijają się o bilety na jej koncerty, a festiwale śmiało robią z niej głównego artystę. Będzie trzeba to sprawdzić, bo ten album chyba utwierdził mnie w przekonaniu, że muzycznie Florence jest kreacją. Bardzo dobrą, ale mimo wszystko kreacją.