Mały Książę – recenzja

Podjąć się ekranizacji kultowego dzieła, książki mającej ponad siedemdziesiąt lat i nie wpędzić się do zawodowego grobu to duża sztuka. Równie dużo wysiłku trzeba włożyć w dostosowanie opowieści do potrzeb współczesnego widza, który na banały się nie nabierze, a jednocześnie ma bardzo wygórowane oczekiwania estetyczne i lubi zaskoczenia. Reżyser Mark Osborne i scenarzystka Irena Brignull połączyli siły, aby przygotować współczesną adaptację Małego Księcia.

Stworzyli obraz wzruszający, przejmujący, a zarazem piękny i dobrze obrazujący wartości, o których w swojej książce pisał Antoine de Saint-Exupéry. Przyjaźń, miłość, dorastanie, branie odpowiedzialności za relacje tworzone z ludźmi, to wszystko oprawiono w ciepłe kolory, nadano współczesny kształt i wyolbrzymiono te wartości, które współcześnie zasłaniają nam oczy.

Korpo-uniwersalizm

Rodzimy się różni. Każdy z nas jest inny. W procesie wychowywania najpierw uczymy się życia w społeczeństwie, dostosowywania się do norm i przestrzegania zasad. Później wchodzimy w buntowniczy okres, gdzie podważamy wszystkie znane nam reguły, kwestionujemy nasz własny światopogląd, a później idziemy do pracy i korporacja dyktuje nam, jak żyć i jakim być.

Finalnie stajemy się produktem, jakich miliony i tracimy to, co kiedyś było w nas unikatowe i wyróżniało nas na tle innych. Właśnie w takim korpo-uniwersaliźmie osadzona jest druga strona opowiadanej w Małym Księciu historii. Plan na nasze życie nie został zapisany gdzieś tam, w górze. Zapisali go dla nas nasi rodzice, którzy jeszcze przed naszym poczęciem wiedzieli, do jakiej szkoły nas poślą i jakie skończymy studia. Oni nie mieli lepiej, bo to życie doprowadziło ich do takich działań. Nie ma w tym braku miłości – dorosłe życie dało im w prezencie właśnie taki świat, a oni chcą zrobić wszystko, abyśmy my się w tym świecie odnaleźli. Oni biegli, my biegniemy, nasze dzieci pobiegną… W Małym Księciu ten obraz jest mocno przesadzony, wywołuje na ustach uśmiech, ale czy rzeczywiście odbiega od naszej codzienności? Nie i to pierwszy plus tej adaptacji.

Dziecięce marzenia

Dzieciństwo kończy się za wcześnie – nie ważne, czy idziesz do szkoły mając  6 czy 7 lat. Po prostu, wszystko co dobre, szybko się kończy, a wspomnienia zawsze wydają się nam lepsze i ładniejsze. Mając troszeczkę szczęścia trafimy w życiu na osobę Pilota, która otworzy w nas zaczarowane drzwi dziecięcych marzeń i pokaże świat pełen nieznanych barw. Opowie niesamowite historie, da lekcję życia, która ukształtuje nas do końca naszych dni.

Pilot jest starszym panem, możemy przyjąć że dziadkiem, który żyjąc w świecie dorosłych zbudował sobie swój własny, zaczarowany świat dziecka. Obserwuje otaczający go świat dorosłych, analizuje zjawiska i dostrzega, że społeczeństwo zapomniało, czym są kolory, uśmiech i beztroska zabawa. Jego świat pełen jest barw – ich świat wygląda szaro i ponuro.

Moją ulubioną sceną – tutaj będzie spoiler, więc możesz ominąć ten akapit – jest moment, w którym Dziewczynka pyta Pilota o kilka faktów, które nie zgadzają się jej w przeczytanym wstępie do historii Małego Księcia. Opowiada to tonem osoby dorosłej, używa skomplikowanych słów i nie analizuje tekstu metodą dziecka. Pilot patrzy na nią z niedowierzaniem – jak kto woli ma wielkie WTF na twarzy – a Dziewczynka wręcz przeprasza go za swój nietakt. Ta scena kończy się wymownym zdaniem Pilota: oczywiście, że możesz być niegrzeczna. Otóż to – przecież dzieci psocą i to zupełnie naturalne. W korpo-uniwersaliźmie nie ma na to miejsca. Korpo-dzieci muszą być idealnie wpasowane w korporacyjny system. Już na starcie, żeby za późno nie dobiec do mety.

Oglądaj sercem

Co stanie się, gdy uświadomisz sobie, że relacje międzyludzkie są najważniejsze? Odpowiedź na to pytanie daje Mały Książę. Daje też odpowiedzi na o wiele więcej ważnych pytań, ale te są zawarte także w książce, a wypisanie ich tutaj odbierze przyjemność z oglądania filmu i skonfrontowania własnej wizji z wizją autorów ekranizacji. A musisz obejrzeć ją sercem i rozumem. Bez tego niczego nie zrozumiesz i się nie wzruszysz. O wzruszenia w tym filmie bardzo łatwo i za to kolejny plus.

Ekranizacja Małego Księcia to obraz, który powinien przyciągnąć do kin dorosłych. Animowane, naprawdę piękne, postaci, bajkowa muzyka i dziecięcy klimat są tylko zmyłką zastosowaną przecież już przez Saint-Exupéry’ego. Osborne i Brignull stworzyli adaptację, która przenosi Małego Księcia do współczesności. Udało im się mocno zaakcentować to, co w tej książce najważniejsze, a równocześnie wpleść to w nasz, obecny styl życia i pogoń za nie wiadomo tak naprawdę czym. Udowodnili, że Mały Książę jest, był i będzie książką uniwersalną, lekturą obowiązkową, książką ponadpokoleniową.

Duży plus za połączenie starej szkoły animacji, z nową szkołą. Tutaj pojawiają się te charakterystyczne duże oczy bohaterów, które przynajmniej dla mnie są fenomenalne, ale też lalkowe i jednak sztuczne. Mimo wszystko ma to swój urok, a już z pewnością w momencie, w którym zderza się z kanciastym nosem Małego Księcia.

Duży minus za dodanie dalszej historii Małego Księcia, do której ten film mnie nie przekonał. Zmusił mnie wręcz do zadania sobie pytanie – czy scenarzyści nie mieli pomysłu na zakończenie filmu? Wydaje mi się, że właśnie taka sytuacja miała miejsce i wpadli na genialne rozwiązanie, którego ja nie kupuję.

Jakie korzyści niesie ze sobą obejrzenie wersji 3D nie wiem, bo z niej zrezygnowałam mając przekonanie, że ewentualnie gwiazdy byłyby bliżej mnie. A będąc w temacie gwiazd – Małgorzata Kożuchowska dubbingująca matkę odwaliła kawał dobrej roboty!