Okładka płyty

Twenty One Pilots – Blurryface – recenzja

Elektropop coraz śmielej wkrada się na moje playlisty. W ostatnich miesiącach zdecydowanymi jej liderami są twórcy grupy Twenty One Pilots. Oczarowali mnie poczuciem humoru, lekkością piosenek, gigantyczną dawką optymizmu, ale też nieprzewidywalnością, której w ich muzyce nie brakuje.

Krążek Blurryface ukazał się w maju tego roku i zadebiutował na #1 miejscu amerykańskiej listy sprzedaży. Dla Twenty One Pilots to pierwszy tak duży komercyjny sukces i druga płyta wydana pod skrzydłami Fueled By Ramen. I chociaż ich poprzedni album bardziej spodobał się krytykom, pojawiają się głosy, że następna płyta może wynieść ten zespół na szczyty list przebojów. Na koncertach porywają tłum akrobacjami, a czym porywają na płycie?

Wiadro energii

Nie zaryzykowałabym stwierdzenia, że włączając radio wylewa się z niego pozytywnie energetyczna muzyka. Zwłaszcza, gdy trzeba wstać przed siódmą i pragnie się wszystkiego, co potrafi pobudzić do życia. Taką magiczną właściwość posiada album Blurryface. Ze wskazaniem na singiel Tear In My Heart i We Don’t Believe What’s On TV. To takie piosenki, przy których miło wychodzi się z domu.

W pierwszej piosence energia wylewa się z dźwięków pianina, w drugiej z szalejącej perkusji. Łączy je jeden wspólny mianownik – Twenty One Pilots pokazuje, że ma skłonność, charakterystyczną i również energiczną, do wszelakich okrzyków. Dodaje to agresywności, ale też tej energii, która moim zdaniem jest najlepszą definicją tego albumu.

Wiadro pasji

Często słuchając płyt ma się niemiłe wrażenie, że artyście brakowało pomysłów na skończenie poszczególnych piosenek. Jeszcze gorsze jest chyba słuchanie płyt, których twórca miał za dużo pomysłów i najzwyczajniej w świecie przesadził z ozdobnikami, dźwiękami i instrumentami.

Takich uczuć nie ma się słuchając Blurryface – to płyta bogata, ale nieprzesadzona. I dlatego bardzo trudno jest wskazać najlepszą piosenkę, albo kilka najlepszych. Pewnie też z tego powodu niektórzy krytycy określili ją mianem “przeładowana,” a inni użyli słowa “pełna.” Znaczenie podobne, ale sens nie ten sam.

Tutaj każda piosenka ma w sobie to coś, co sprawia, że cały album brzmi dobrze i chce się go słuchać od początku do końca. Bez pomijania piosenek, bez wyrzucania jakiejkolwiek z playlisty. Zaczyna się bardzo niepozornie – album otwiera rytmiczny, pozytywny w refrenie Heavydirtysoul z mrocznym pianinem, a zamyka ją piosenka Goner z przepiękną partią pianina, ale tym razem towarzyszy mu przepełniony emocjami wokal. Aż trudno sobie wyobrazić, jak potężnie ten kawałek musi brzmieć na żywo.

Wiadro faworytów

Nie chce wskazywać pięciu najciekawszych piosenek, bo nie umiem tego zrobić. Na albumie można znaleźć czternaście utworów, a każdy z nich jest równie dobry i równie inny. Myślę, że w tym tkwi jego siła, bo to jest tak że…

Jeśli chcecie wpaść w letarg posłuchajcie Stressed Out i Lane Boy. Jeśli macie ochotę się pobujać Ride jest zdecydowanie dla Was. Jeśli lubicie troszeczkę mroczniejsze piosenki, z lekkim pazurem, posłuchajcie Fairly Local. A jeśli chcecie sprawdzić, jak ma się elektropop od Twenty One Pilots zacznijcie od Doubt. A najlepiej będzie, jak zaczniecie od początku i skończycie na końcu.

PŁYTĘ MOŻNA NABYĆ TUTAJ.