Charli XCX dała jeden z ciekawszych koncertów supportujących, jakie przyszło mi w życiu zobaczyć. A widziałam ich wiele i najczęściej niecierpliwie patrzyłam na zegarek odliczając minuty i piosenki do końca występu. Z Charli było inaczej. Pewnym krokiem wyszła na scenę londyńskiej Wembley Arena w 2013 roku, gdy Paramore zaprosili ją na kilka wspólnych koncertów. Właśnie tak ją poznałam, a w czwartek miałam szansę przekonać się, jak w dwa lata z dobrze zapowiadającej się performerki można stać się świetną performerką.
O ostatnim headlinerowym koncercie Charli XCX w Londynie poinformowano na nieco ponad dobę przed nim. Bilety na sekretny koncert pod szyldem Future Underground można było wygrać w internetowych rozdaniach, głównie za pośrednictwem oficjalnych profili internetowych organizatora, czyli marki Red Bull. Z lekką, a nawet i dużą, dozą niedowierzania wysłałam swoje zgłoszenie, a po powrocie z nocnego zwiedzania Londynu w skrzynce czekała wiadomość ochoczo zapraszająca na koncertu w Collins Music Hall. Po tym, jak sprzed nosa sprzątnięto mi bilety na koncerty Halsey był to idealny pocieszacz.
Silne baby
Do szarych myszy z podkulonym ogonem mi daleko, ale moja definicja silnej kobiety stoi dość daleko od tej prezentowanej przez Charli XCX. Po scenie biega i skacze w kusych szortach, niecenzuralne słowa z należytą dla nich siłą wykrzykuje z równie niecenzuralnymi gestami i pozami. W tym momencie powinnam napisać, że jest obrzydliwie wulgarna i powinnam trafić na listę artystów wyklętych.
Jest jednak zupełnie inaczej – to co u Charli ma być wulgarne, jest teatralne i jakimś dziwnym trafem bardziej, o wiele bardziej, wulgarna wydaje mi się nie jedna piosenkarka rzucająca olbrzymią pupą w teledyskach ewidentnie dozwolonych od lat osiemnastu. Charli też ma w sobie coś olbrzymiego – charyzmę, osobowość, energie i pewność siebie. Aha, i śliczny uśmiech, którym częstowała dziewczyny ze swojego zespołu. One, napędzane siłą szefowej, dotrzymywały jej kroku w dzikich scenicznych harcach.
Królowa radia
Pójść na koncert i nie przesłuchać w całości żadnej z płyt artysty to albo odwaga, albo otwarte marnowanie własnego czasu albo też pewność, że to po prostu będzie dobry koncert. W moim przypadku to było to ostatnie, ale prawda jest taka, że więcej o koncertach Charli słyszałam i więcej pro nagrań z nich widziałam niż słuchałam jej studyjnych płyt. Efekt był taki, że znałam w zasadzie wszystkie piosenki, jakie w Collins Music Hall wykonała. A że dużo ich nie było okazało się, że Charli jest królową radia.
Na jednej płycie umieściła tyle przebojów, że nie jeden artysta chciałby się z nią zamienić. Poza sztandarowym i wyczekiwanym przez wszystkim Boom Clap, obowiązkowo musiało pojawić się I Love It – słyszałam je raz w wykonaniu Icona Pop i było to bardzo słabe wykonanie – oraz Doing It i Fancy. Trzy piosenki, w których Charli towarzyszą inne wokalistki, z definicji Rita Ora i Iggy Azalea ciut od niej sławniejsze, ale w praktyce to Charli wymiata śpiewając te piosenki w całości. Aż się człowiek zastawia, po co zrobiono z nich duety?
Nie zabrakło też piosenek, które pokazują zadziorną, nie pozwalającą sobie w kaszę dmuchać Charli – Sucker, Famous, London Queen i Breaking Up. Były rzucane przez fanów tampony, już chyba przez wszystkie wokalistki zapomniane skakanie z perkusji i rzucanie się po scenie.
Były emocje, śpiewanie na żywo i świetnie reagująca publiczność. Była dmuchana gitara będąca jej charakterystycznym rekwizytem i jak dla mnie idealną parodią tego, co niektórzy wokaliści-gitarzyści udają, że robią grając na prawdziwych gitarach. Czego chcieć więcej? Może różowego lizaka z napisem sucker, który kiedyś też jej towarzyszył. Chociaż bez niego też było idealnie.
Idzie lepsze
Często czytam, że zagorzałym fanom muzyki brakuje tego czegoś, co niosła ze sobą muzyka lat ’90 i początku ’00. Tęsknią za Britney, Christiną, Janet, Madonną, nawet z chłopczycowatą Avril. A później idę na koncert Charli XCX i dochodzę do wniosku, że idzie lepsze.
Może i teraz każdy może nagrywać muzykę, może i mnóstwo identycznej papki serwują nam radia i prawdą jest, że bycie w tym radiu o niczym nie świadczy, bo można sprzedać 115 000 sztuk debiutanckiej płyty i bez obecności w radiu. Ale czy dawniej muzyka była bardziej autentyczna i prawdziwa niż ta współczesna? Czytam też, że dzisiaj to tylko dla kasy, marketing i sława. A dawniej to nie sława, kasa i marketing? Internet wiele nam zabrał, to fakt, ale w sferze artystycznej dał nam niesłychanie dużo.
Dla Charli wszystko się zaczyna. Pracuje nad kolejną płytą, pisze piosenki dla innych artystów. Na scenie szaleje aż tryska z niej pozytywna energia. I oby tej energii nic nie zatamowało, a nowa płyta była potwierdzeniem, że idzie lepsze, a silne baby będą tego lepszego przyszłością.