Curly Heads zagrali w Poznaniu

Młodzieńczy urok i brytyjski feeling. Chyba tak najlepiej, w skrócie, można opisać Curly Heads. Dla wielu jest to produkt pochodny od marki Dawid Podsiadło, ale nieliczni wiedzą, że zespół powstał jeszcze przed telewizyjnym debiutem Dawida i tak naprawdę, gdyby nie Curly Heads solowa płyta Dawida mogłaby się nie ukazać. W weekend Panowie zagrali w poznańskim Eskulapie. Koncert zamykał ogólnopolską trasę koncertową Burning Down Tour.

Dobre początki

W październiku ubiegłego roku wydali debiutancki krążek. Dobrze przyjęty przez krytyków, dobrze przyjęty przez fanów i zaskakujący dla tych, którzy wokalistę Curly Heads kojarzą ze spokojnymi, lirycznymi utworami. W tym wcieleniu Podsiadło pokazuje się z mocniejszej, agresywniejszej, ale nadal w odpowiednich momentach stonowanej strony. Wokalnie wypada oczywiście świetnie, ale jego koledzy radzą sobie równie dobrze!

Naprawdę ciężko jest mówić o Curly Heads nie wspominając o solowych poczynaniach Dawida Podsiadło. Może dlatego, że zespołowe sukcesy są zdecydowanie mniejsze? Chyba tak. Mają za sobą dobry start, ale z całą pewnością nie przebili się do świata polskiej alternatywy z wielkim hukiem. Trzeba jednak docenić prosty fakt – Curly Heads promowani są jako zespół, na równi stawiając przy tym wszystkich swoich członków i starają się oddzielać działalność zespołu od solowych projektów wokalisty. W trakcie koncertu nie ma więc wątpliwości, że przyszło się na koncert zespołu, nie indywidualisty.

Showman jest tylko jeden

Skromni, nieśmiali, uroczy i zakłopotani. To kolejne przymiotniki idealnie opisujące Curly Heads. Energiczne piosenki owszem pobudzają ich do skoków i podskoków, ale gdy trzeba zająć chwilę ciszy chwilą rozmowy wokalista ujawnia swoje niezliczone pokłady nieśmiałości. Aż ciśnie się na usta, czy to element aktorski, czy naprawdę jeszcze nie oswoił się z publicznymi wystąpieniami?

Dopiero pod koniec koncertu, na bis, okazuje się, że zza pleców Dawida wyrasta showman zespołu – Oskar Bała. Skory do żartów gitarzysta pojawia się na scenie bez butów, pożycza od fanki maskę i ochoczo zagaduje tłum. Jest prawie tak samo nieporadny, jak jego kolega na wokalu, ale to jednak on pretenduje do tytułu lidera grupy. Nie ma jednak łatwego dostępu do mikrofonu, więc aby zwrócić na siebie uwagę często zaczepia wokalistę gitarą, popchnięciami bądź prowokującymi minami.

Miłe niespodzianki

Z jedną płytą w dorobku trzeba kombinować, co zrobić, żeby koncert nie zakończył się bez niespodzianek. Zagranie całej płyty, zwłaszcza gdy ma jedenaście utworów, zdaje się być obowiązkiem, ale godziny koncert to żadna frajda. Przynajmniej dla fanów, bo koncertujący po całej Polsce zespół zdawał się odczuwać radość z kończącej się trasy.
Do albumowego zestawu, w celu poszerzenia repertuaru dołączyły więc m.in. Co mogę jeszcze zrobić dla Pana, czyli aranżacja wiersza Zbigniewa Herberta pierwotnie zaprezentowana z pomocą Katarzyny Nosowskiej podczas Paszportów Polityki oraz Elektryczny dobrze wszystkim znany z Męskiego Grania.

Całość dopełniały bogato rozstawione na scenie światła, które według słów organizatora zajmowały tak dużo miejsca, że zrezygnowano z supportu. Może to i lepiej? Koncertowe przystawki to bardzo rzadko ciekawi artyści, a duchotę panującą w nieklimatyzowanym Eskulapie zdecydowanie łatwiej przeżyć z głównym artystą na scenie. A wracając do świateł to fajnie współgrały z muzyką, dodawały klimatu, ale to chyba zbyt mały obiekt, aby docenić je w pełni.

Inną miłą niespodzianką mogły być wszelkie pokazy multi-instrumentalnych umiejętności Dawida, który a to uderzał w talerz, a to zabawiał się tamburynem, a innym razem pokazywał delikatne umiejętności gry na gitarze basowej. Szepty za plecami sugerowały, że dla wielu fanek był to spory szok. No ale chłopak z gitarą…

Nasza przyszłość

Curly Heads są u progu muzycznej kariery. Nie porzucili walki o zespołowe marzenia, gdy odrzucono ich w tvnowskim show. Nie zrezygnowali też, gdy Podsiadło zaczął robić karierę solową. Podczas koncertu byli grupą przyjaciół, którym udało się zachęcić kilkaset osób do kupienia biletu na ich występ. Nie ukrywali przy tym wdzięczności, czego najlepszym dowodem są majestatycznie wypowiedziane przez wokalistę słowa: Wy po prostu przychodzicie na koncert, a dla nas to przyszłość. Słowa te zabrzmiały pięknie, bo rzeczywiście za sukcesem debiutanckiej płyty wcale nie musi iść dalsze powodzenie zawodowe, a Panowie chyba bardzo dobrze zdają sobie z tego sprawę.

Z pewnością grono fanów czekających na powrót Curly Heads do Poznania jest całkiem duże. Choć koncert nie był wyprzedany, a Eskulap nie był wypchany po brzegi – publiczność bawiła się świetnie. Zadbano też o atrakcje dla zespołu w postaci wydrukowanych kartek A4 z podobiznami wszystkich członków, czy napisy informujące, że poznaniacy kochają Curly Heads. Kiedy wrócą? Na razie czeka ich serial letnich, festiwalowych koncertów. Przez ten czas nabiorą jeszcze większej pewności siebie i gdy wrócą do Poznania zagrają jeszcze lepszy koncert.