Dawid Podsiadło zagrał w Poznaniu

Koncertową wiosnę w Polsce najlepiej zacząć od mocnego uderzenia. Padło więc na sprawdzenie, w jakiej kondycji jest Dawid Podsiadło i jak na żywo brzmi album Annoyance and Disappointment prezentowany w ramach Son of Analog Tour. Gdy widzieliśmy się ostatnio Dawid szalał na scenie z kolegami z liceum. Od tamtego czasu dorobił się nowej solowej płyty, na której na szczęście znalazły się żywsze utwory niż na debiutanckiej. Głupotą byłoby więc nie sprawdzić, zwłaszcza gdy z tej energii na płycie tak bardzo się człowiek cieszył, jak to wszystko wypada na żywo.

Dawid, jeden z największych miłośników Poznania, który w tym mieście nie mieszka, a bardzo je sobie chwali, całkiem sprawnie wyprzedał Halę nr. 2 MTP. Na koncercie był więc komplet, z przewagą płci pięknej. Nie wiem, czy jest to zaskoczeniem. Raczej nie.

Slow-motion

Rozpoczęło się spokojnie, powolnie i aż chciałoby się powiedzieć, że jak na solowego Dawida przystało. W jednej sekundzie na scenie pojawili się wszyscy muzycy i wykonali intro zatytułowane Sunlight. Piosenka otwiera nowy album, więc taki początek nie był dużym zaskoczeniem, ale odnoszę wrażenie, że odwrócenie set listy do góry nogami byłoby ciekawsze. Mocne uderzenie na początek, a potem z górki…

Główny set zakończyły cztery, na dobrą sprawę najmocniejsze utwory z płyty, czyli Pastempomat, Byrd, Where Did Your Love Go? i Son of Analog. Dawka energii na koniec ważna rzecz, ale Sunlight i Forest na starcie nie zwalały z nóg. Nowy singiel zabrzmiał mocno organicznie, za to poprzedni, a jednocześnie trzeci w set liście, W Dobrą Stronę okazał się pierwszym, i na razie jedynym, utworem w jego solowym dorobku, do którego wszyscy chcą tańczyć, śpiewać i ogólnie tworzy się taka przyjemna, rodzinna atmosfera, niczym podczas Ain’t It Fun Paramore. Drugim pretendentem do tego tytułu może być wdzięczne No, które jak zawsze wypadło rewelacyjnie.

Po liftingu

Trudno było wyjść z koncertu nie komentując przeróbek, jakich doczekały się single z pierwszego albumu. Odważnie uznano, że ograne, odsłuchane, a przez to może delikatnie nudne hity z płyty Comfort and Happiness należy odświeżyć. Do liftingu poszło więc No, Trójkąty i Kwadraty, a nawet Nieznajomy. Efekt był taki, że o ile No i Nieznajomy zmienili się w stopniu zadowalającym, jeden lekko zwolnił, a drugi nabrał delikatnej elektroniki, to Trójkąty i Kwadraty zamieniły się w piosenkę jeszcze słodzszą od Beli. Jeśli należy to traktować, jako zabieg celowy, zabawę konwencją i piosenką, która może już ich wszystkich w zespole znudziła – brawa za odwagę.

Trójkąty i Kwadraty stały się więc kawałkiem idealnym na potańcówki w gimnazjach, ubranym w migoczące, kiczowate, różowe światełka. Dawid zadbał nawet o dodatkowe chórki, a na koniec połączył ją z wielkim światowym hitem Get Lucky, co jeszcze mocniej podkreśliło zabawny aspekt sytuacji. Jak się bawić, to na całego! Ludziom bardzo się podobało, więc zamierzony cel został osiągnięty! A na serio to naprawdę wszystko dobrze, z przymrużeniem oka.

Jeśli chodzi o Belę, która rozbrzmiała chwilę wcześniej, to okazała się ona być jedną z ulubionych piosenek publiczności. Ja wciąż obstaję przy swoim – ma świetną muzykę, charakterystyczną i wyróżniającą się na albumie, ale polski tekst należałoby przetłumaczyć na angielski, bo brzmiałby wtedy lepiej.

W dobrą stronę

Nowa, druga duża solowa trasa koncertowa. Wszystkie zaplanowane koncerty wyprzedane na długo przed jej rozpoczęciem. Takie rzeczy podnoszą oczekiwania, ale też możliwości. Artystycznie, muzycznie i wokalnie Dawid, jak zawsze stanął na wysokości zadania. Rozśmieszał tłum, opowiadał głupoty, których już dziś nikt nie pamięta, ale każdy pamięta, że miło spędził czas. Wykonał dwadzieścia jeden piosenek, co zasługuje na duże brawa i postarał się, żeby na scenie coś tam się zadziało.

Ustawiono więc ekrany, zainwestowano w lepsze oświetlenie, grę świateł i zgranie ich z muzyką. Takie, z pozoru pierdoły, zawsze podnoszą walory estetyczne i uatrakcyjniają koncert. Chwalę to, bo to spora zmiana w porównaniu do trasy promującej album Comfort and Happiness. Większa scena pozwoliła Dawidowi na marsze, raczej dookoła, za muzyków aniżeli do przodu, przed ludzi. Dała mu też szansę ustawienia dodatkowych sprzętów, trzech statywów do mikrofonu i średnio co 3 minuty przesiadania się ze środka sceny na boki. A tam albo siedział, albo wystukiwał rytm i bity, albo udowadniał, że poza umiejętnością grania na tamburynie potrafi też co nieco wystukać na klawiszach.

Nowa płyta na żywo brzmi bardzo dobrze. Żywsze piosenki dodają koncertowi nowej, świeżej energii, chociaż te spokojniejsze, jak Forest, Eight, Focus brzmiałyby lepiej w małym, zadymionym klubie. Tylko że na taki koncert raczej nie ma zbyt dużych szans. Comfort and Happiness połączone z Annoyance and Disappointment to bardzo smaczna mieszanka, bardzo łatwo przyswajalna uczta dla tych, którzy już dawno stracili wiarę w polską muzykę. I polską młodzież.