Eksperci różnej maści, co pewien czas apelują o zaprzestanie nadmiernego korzystania z mediów społecznościowych. Utrzymywanie przyjacielskich relacji w sieci, publikowanie prywatnych, a niejednokrotnie bardzo prywatnych zdjęć na Facebooku czy Instagramie ma nieść ze sobą negatywne konsekwencje. Zmniejszać naszą zdolność nawiązywania relacji w świecie rzeczywistym, przesuwać granicę prywatności i zamieniać nasze życie w reality show. Psycholodzy i socjolodzy apelują o rozsądek i zachowanie umiaru, ale media społecznościowe i tak żyją własnym życiem.
Ostatnio nowe znaczenia mocy Facebooka pokazała Sinead O’Connor. Irlandzka wokalistka nigdy nie należała do pokornych, od pierwszych dni swojej przygody z mediami uwielbiała szokować, wywoływać kontrowersje i mimo upływu lat ani trochę się to nie zmieniło. W grudniu tablicę jej oficjalnego profilu zapełniła seria wpisów, w których z jednej strony można było doszukać się błagania o pomoc, a z drugiej poczytać, jakie ma zdanie o rodzinie i najbliższych.
Wołanie o pomoc
Zaczęło się od wpisu z informacją o przedawkowaniu, który przez część fanów został potraktowany poważnie, przez innych zignorowany. Ci, którzy uznali go za autentyczny komunikat o próbie samobójczej, robili wszystko, aby dotrzeć do osób związanych z wokalistką i zadbać, by udzielono jej pomocy. Artystka faktycznie została znaleziona w pokoju hotelowym, w którym zażyła zbyt dużą dawkę leków, czego konsekwencją była hospitalizacja. Kilkanaście godzin później pojawił się drugi wpis Sinead. Tym razem błagała ona swoich najbliższych o miłość. Sugerowała, że jej nie kochają, pozostawili ją samą sobie i zamknęli w szpitalu, który wcale nie jest dla niej dobry. Szpital, do którego w mocnych słowach odwoływała się piosenkarka to po prostu klinika, do której przewieziono ją po przedawkowaniu.
Gdy już wydawało się, że O’Connor wylała wszystkie żale, okazało się, że były to zaledwie pierwsze strony jej facebookowego pamiętnika. Szybko pojawił się tam jeszcze jeden wpis, tym razem będący drugim wyznaniem o chęci odebrania sobie życia. Oświadczyła w nim, że ma prawo decydowania o swoim życiu oraz śmierci i będzie tego prawa strzegła.
Wpisy były oczywiście bacznie monitorowane przez brytyjskich dziennikarzy, którzy zaopatrzyli się w zrzuty ekranów. A wszystko po to, żeby mieć dowód, że takie treści rzeczywiście zostały opublikowane. Rodzina piosenkarki robiła co mogła, aby kolejne wyznania były szybko usuwane. Ostatecznie, po kilku mocniejszych odpowiedziach Sinead napisanych w odpowiedzi na komentarze fanów, zdecydowano o zablokowaniu profilu. Później reaktywowano go publikując wpis o „powstawaniu z popiołów” i znów zamknięto.
Problem czy ściema?
Sytuacja z Sinead O’Connor sprowokowała do zastanowienia się nad mocą mediów społecznościowych i ponowne zadanie pytania o wiarę we wszystko, co jest publikowane w sieci. O’Connor nie była przecież pierwszą osobą, która zamieściła w sieci informację o przedawkowaniu, czy próbie samobójczej. Nie raz wychodziło nawet na jaw, że fani posuwają się do publikowania tego typu treści tylko po to, aby zobaczyć żałobną odpowiedź od swojego idola. Chcąc w ten sposób zwrócić na siebie uwagę idola, który na co dzień nie ma powodu, aby im odpisać.
Jak mamy reagować, gdy czytamy podobne wiadomości? Czy powinniśmy przechodzić obok nich obojętnie, traktować, jako wpisy manipulacyjne, czy rzeczywiście dzwonić po pomoc i próbować ratować tę osobę? Niektórzy są zdania, że osoby próbujące targnąć się na swoje życie nigdy nie opublikowałyby w sieci takiego wyznania. Idąc tym tropem powinniśmy ignorować takie treści i mieć nadzieję, że rzeczywiście są one jedynie próbą zwrócenia na siebie uwagi. Inni twierdzą, że tego typu wpisów nie wolno lekceważyć, bowiem nawet kłamanie o próbie samobójczej jest przejawem problemów psychicznych. Wzywanie pomocy jest więc tym, co powinniśmy zrobić, ale jednocześnie powinniśmy powstrzymać się od internetowych komentarzy. Zwłaszcza tych, które w naszym przekonaniu podnoszą na duchu.
O’Connor znów udało się narobić zamieszania, ale tym razem otworzyła światu oczy na inny sposób wykorzystania mediów społecznościowych. Dobitnie pokazała, że wolność słowa w sieci wcale nie musi ograniczać się do sympatyczny treści, a w przypadku znanych osób, być jedynie narzędziem do podtrzymywania uwagi i kreowania wizerunku. Łatwo może stać się miejscem, w którym ludzie będą błagali o pomoc, niejednokrotnie nie mówiąc tego wprost. Ją , dzięki temu wpisowi, udało się uratować.