Spencer. Zimne święta i posągowa Kristen Stewart

Medleyland.pl

Czy widziałam w tym roku wystarczającą liczbę filmów, żeby okrzyknąć Spencer rozczarowaniem? Czy jestem odpowiednią osobą, żeby wygłaszać tego typu osądy? Możliwe, że nie, ale Spencer przyciągało moją – i nie tylko – uwagę od momentu ogłoszenia, że Kristen Stewart obsadzono w roli księżnej Diany. Później zachwycały zdjęcia z planu, zdjęcia promocyjne i zwiastun. Po obejrzeniu filmu, który znalazł się nawet na mojej liście jesiennych powodów do odwiedzenia kina, stwierdzam, że Spencer może zaskarbić sobie przychylność bardziej wymagającego widza właśnie piękną scenografią, kostiumami i zdjęciami.

Filmowi Spencer sporo brakuje, żeby wbić w fotel lub chociaż zachwycić tak, jak zachwycała Jackie, również w reżyserii Pablo Larraina. Tamta produkcja poruszała, chwytała za serce. Dlaczego nie stało się tak ze Spencer? Może jest to kwestia znajomości tematu? W naszej kulturze dużo więcej wiemy o Dianie. Nie jest więc nowością, że była samotna i nieszczęśliwa, a rodzina królewska zimna i nieczuła. Wielokrotnie widzieliśmy już lepsze i gorsze próby opowiedzenia jej życiorysu. Nie wspominając już o tym, że wciąż żyją osoby, które znały Dianę i mogą z pierwszej ręki opowiedzieć (co często robią), jaka według nich była.

W małżeństwo księżnej Diany i księcia Karola już dawno wkradł się chłód. Krążą pogłoski o ich romansach i możliwym rozwodzie. Jednak święta Bożego Narodzenia w królewskiej posiadłości Sandringham w hrabstwie Norfolk mają przynieść spokój i rozładowanie napięć. Obfitość jedzenia i picia, strzelanie i polowania – oto wypróbowane sposoby wyciszania sporów. Diana dobrze zna tę grę. W tym roku sprawy przybiorą jednak inny obrót…

Opis dystrybutora

Czy Kristen Stewart zasłużyła na nominację do Oscara? Tutaj mam mieszane uczucia. Z jednej strony oczywistym jest, że wzięcie na warsztat takiej roli to duże wyzwanie, któremu Kristen sprostała, ale nie powaliła na kolana. Z drugiej strony jej naturalne predyspozycje, wyuczona aż do przesady mimika i gesty Diany, smutne oczy to za mało, żeby walczyć o najważniejszą nagrodę filmową. Pytanie tylko, ile aktorek ma realne szanse stanąć w szranki z Kristen, bo konkurencja nie wydaje się olbrzymia.

Twórcy zapraszają nas do spędzenia trzech świątecznych dni w Sandringham House. Aby podkreślić, że są to grudniowe święta na początku produkcji, w niemalże co drugiej scenie powtarzano, że jest zimno, bo jest zima. Tymczasem za oknem była co najwyżej jesień, a Diana hasała w balerinkach i rozpiętej kurtce. Nie wiem, czy dla widza miało znaczenie tak częste podkreślanie pory roku. Czy fakt, że były to Święta Bożego Narodzenia cokolwiek zmieniał? Może założono, że to okres kojarzący się z magią, rodzinnym czasem, ciepłem i miłością, co miało stanowić kontrast do sztucznego, wyreżyserowanego, posągowego i poukładanego wieki temu życia na królewskim dworze, gdzie spontaniczność była największą słabością. Problem jednak w tym, że ciepłe, rodzinne święta to komercyjna otoczka z reklam, i świątecznych filmów rodem z Ameryki, a nie realne życie, więc w beznamiętnym świętach w Sandringham House odnajdzie się nie jeden widz.

Larrain pokazuje, jaką smutną osobą była Diana w roli księżnej i jaką ciepłą, serdeczną i troskliwą, gdy mogła być po prostu Dianą Spencer – matką, przyjaciółką, mieszkanką Londynu. Nie poznajemy relacji łączących Dianę z Karolem, jakie wychodziłyby poza kłótnie i spory dotyczące dzieci oraz trzymania się etykiety. Jesteśmy świadkami zaledwie jednej rozmowy i kilku wymownych spojrzeń, w których Karol oznajmia Dianie, że nie odpowiada mu jej zachowanie. Nie poznajemy Karola, sporadycznie patrzymy na niego oczami żony, raz słyszymy, jak żali się na jego zachowanie innym. W jednej ze scen dowiadujemy się jedynie, że on również musiał zmuszać się do zaakceptowania królewskiej etykiety, że nie było mu łatwo, co chyba miało ocieplić wizerunek zimnego Księcia.

Więcej dowiadujemy się o zaburzeniach odżywiania Diany, tęsknocie za rodziną i ojcem oraz o jej relacjach z synami, które były pełne ciepła, ale też zastanawiająco szczere. Czy rzeczywiście tak otwarcie i bez ogródek pokazywała synom swoje nieszczęście? Czy rozmawiała z nimi w taki sposób i uciekała do ich pokoju, gdy nie mogła poradzić sobie z sytuacją? Jeśli tak to bardzo żal mi tych chłopców, bo po śmierci matki zostali z ludźmi, o których słuchali, że bardzo ją krzywdzili. Aby dodać do filmu jeszcze trochę dramatyzmu i niepewności, co do zdrowia psychicznego Diany, wprowadzono wątek Anny Boleyn. Przybliżono jej historię i próbowano udowodnić, że w jakimś sensie zatoczyła koło w życiorysie Spencer. Śmiałe posunięcie? Z pewnością ciekawy pomysł na swego rodzaju przełamanie konwencji.

Dla równowagi, bo nie jest to tylko smutny i depresyjny film, mamy momenty szczerego uśmiechu i spokoju. Jeśli nie podczas zabaw z dziećmi to podczas rozmów z Maggie, kobietą pomagającą Dianie w przygotowaniach do publicznych wystąpień. Sporo można poczytać na temat prawdziwości istnienia tej postaci i relacji, jakie mogły łączyć ją z Księżną. Dla twórców filmów była to idealna postać, jakiej można było przypisać wątek miłosny, co muszę przyznać nie tyle mnie zdziwiło, co zaskoczyło, bo tym samym Spencer wpisało się w nurt współczesnych filmów, jakie bez względu na tematykę czują się w obowiązku choćby napomknięcia na temat miłości osób tej samej płci. Jest to piękne, ale też staje się męczące, bo już dawno przestało być naturalne (jak powinno), a trąci przesadną poprawnością polityczną.

Film Spencer może być ciekawostką dla osób, które interesują się monarchią i mogą dopowiedzieć sobie licznie niedopowiedziane konteksty. W dwugodzinnym filmie twórcom nie wystarczyło na czasu. Spodoba się też miłośnikom pięknych zdjęć, scenografii, bajkowych kreacji i filmowej muzyki bardzo w punkt. Dla tych, których interesuje filmowy product placement też się coś znajdzie – reklama Kleenex i KFC.

Dzięki tej roli Kristen Stewart przypomni o sobie tym, dla których od lat pozostaje Bellą z sagi Zmierzch. Pokaże, że aktorsko dojrzała, przynajmniej na tyle, żeby podejmować się roli w filmach z wątkami biograficznymi naprawdę dużego kalibru. Do roli Lady Diany trzeba mieć jaja. Kristen gra jednak przede wszystkim twarzą – mimiką i oczami, wygrywa naturalnymi predyspozycjami, sylwetką i podobną budową ciała. Zdecydowanie mocno popracowała, aby stać się Dianą Spencer, ale na tle innych bohaterów filmu staje się przerysowana, i co ciekawe, to przerysowanie pojawia się tylko w scenach, w których jest nieszczęśliwa. Uśmiechnięta, bawiąca się z dziećmi Diana nie pozuje. I nie da się ukryć, że finalnie casting do serialu The Crown jest dużo bardziej udany. Filmowa Elżbieta II morduje spojrzeniem, Filip jest praktycznie nieobecny, a Karol wydaje się księciem twardo stąpającym po ziemi. Bez mgnienia okiem wykonującym polecenia i trzymającym się dworskich zasad.

W czym zawinili twórcy? Wydaje mi się, że próba przeniesienia na ekran fragmentu życia tak wyrazistej postaci może się albo okazać wielkim sukcesem, albo nieudaną próbą. Nie ma półśrodka. Pablo Larrain robił co mógł, zadbano o szczegóły, o bajkowe momenty, o momenty grozy i rozpaczy. Nie udało się natomiast utrzymać widza w napięciu, wciągnąć w historię tak, żeby czas przestał mieć znaczenie. Jeśli pierwsze słowa, jakie padają z ust widzów po włączeniu świateł brzmią „trochę mi się dłużyło”, to oznacza, że coś poszło nie tak.