Od poznańskiego koncertu Spragnieni Lata organizowanego przez Cydr Lubelski w ramach promocji tego trunku minął już ponad tydzień. Przez ten czas snułam się po domu myśląc, dlaczego Spragnieni Lata 2016 to taka sobie impreza? I co tak właściwie oznacza taka sobie? I jak to zgrabnie napisać, żeby nikogo nie urazić?
Zacznę od tego, co w tej imprezie jest najważniejsze. A najważniejsza jest muzyka, którą wykonują specjalnie zaproszeni artyści. Formuła koncertów odbywających się pod nazwą Spragnieni Lata jest mocno zbliżona do Męskiego Grania. Stąd też wiele porównań i dość wysokie, w tym przypadku zawyżone, oczekiwania. Człowiek przyzwyczaja się do tego, co dobre. Konkurencja na rynku to niby dobra rzecz, pobudza kreatywność i zmusza do poszerzania horyzontów. Na razie Męskie Granie może spać spokojnie, bo w Polsce nie ma sobie równych.
Lubię Cydr Lubelski
Jak na osobę pijącą rzadko, z podkreśleniem słowa rzadko, akurat cydr mogę wpisać na listę moich ulubionych alkoholi. Z tego lubienia pomyślałam, że cydrowa impreza, z piosenkami The Beatles w roli motywu przewodniego, to może być bardzo sympatyczny pomysł na spędzenie wieczora. Tam też sprzedawali cydr.
Pech chciał, że 27 sierpnia było bardzo gorąco, a klub 9 Stóp zamienił się w saunę dla spoconych, śmierdzących ludzi. Robiąc to jedno powyższe zdjęcie pokusiłam się o wejście głębiej w stojących pod sceną ludzi i nie był to najlepszy pomysł, jaki miałam tego dnia. Pocieszeniem, i ratunkiem, był tył klubu, gdzie ścisk był mniejszy i powietrze delikatnie cyrkulowało.
Lokalizacja to był najgorszy punkt imprezy
To, że ja pociłam się, jakbym leżała na plaży w pełnym słońcu to jedno. Usiadłam sobie na podłodze i prawie się nie ruszając dawałam radę. Współczułam tylko muzykom, którzy dusili się na scenie, walcząc o to, żeby się nie przewrócić. Na szczęście byli to profesjonaliści i dzielnie trwali do końca grając i śpiewając własne aranżacje piosenek z Białego Albumu The Beatles.
Własne zasługuje na rozwinięcie, bo przeróbki tylko momentami dawały znać, że rzeczywiście są piosenkami kultowej kapeli. Ubolewałam nad tym nieco, ale z coverami tak już jest, że nie zawsze idą po naszej myśli. To akurat nie jest powód do narzekania, a kwestia gustu.
Natalia Przybysz, Natalia Grosiak, Krzysztof Zalewski i Tymon Tymański mają w gardłach naprawdę przyjemne dla ucha barwy głosów i bardzo miło jest posłuchać na żywo muzyków świadomych tego, co robią. Z ich aranżacjami mogę się nie zgadzać, mogą mi się nie podobać, ale w kwestii doboru talentów Spragnieni Lata mogą spokojnie stanąć ramię w ramię z Męskim Graniem.
I to było właśnie to, dla czego warto było się pocić
Jest to też dowód na to, że w Polsce jest miejsce na tego rodzaju wydarzenia i są muzycy, którzy są w stanie stworzyć wspólnie coś fajnego. Do tej pory to Męskie Granie słynęło z udanych kolaboracji orkiestrowych. Spragnieni Lata, choć to nie była pierwsza taka trasa, też mają w tym roku powód by walczyć o muzyczne zaufanie. Patrząc na frekwencję, która oszałamiająca nie była, ale katastrofalna też nie, organizowanie takich koncertów ma swoich zwolenników.
W sobotę za tydzień, w Lublinie, odbędzie się ostatni koncert. W wielkim finale weźmie udział Monika Brodka, nasz nowy krajowy towar eksportowy. Zdaje się, że lokalizacja tym razem będzie pod chmurką, więc problem cyrkulacji powietrza powinien zostać rozwiązany.
Dlaczego taka sobie?
Największym problemem była lokalizacja. Komfort to jest klucz do powodzenia. Oczywiście, że są w Polsce i na świecie kluby, nawet hale koncertowe takie są, w których o klimatyzacji nie ma mowy i warunki są bardzo zbliżone do tych w 9 stóp. Sęk jednak w tym, że Spragnieni Lata to, jak mniemam, impreza promująca Cydr Lubelski, bardzo PRowe wydarzenie, które ma przekonać ludzi do kupowania konkretnego produktu.
Ciężko po koncercie w dusznym miejscu, w dodatku z nagłośnieniem odbierającym urok The Transistors, mówić o marketingowym sukcesie. I to mnie boli najbardziej, bo pokazuje brak szacunku do słuchacza. Muzycznie i artystycznie było bardzo dobrze, ale diabeł tkwi w szczegółach, stąd też taka sobie.