Ostatni dzień Spring Break 2016 nie do końca przebiegł według planu. A przynajmniej nie według mojego. Prognozy pogody okazały się słuszne i cały dzień przelotnie padał deszcz. Podczas koncertu Moniki Brodki padało już non stop, ale wilgotny i mroźny klimat utrzymywał się cały dzień, więc ograniczałam pobyt na świeżym powietrzu do minimum. Za namową współtowarzyszki trzeci dzień zabawy rozpoczęłam podobnie, jak ten drugi, czyli na Placu Różanym Centrum Kultury Zamek.
Atmosfera była już zupełnie inna, mniej osób i zdecydowanie mniej słońca. Mniejsze zainteresowanie bez chwili zastanowienia zrzucam na gorsze warunki atmosferyczne oraz oczywiste zmęczenie festiwalowiczów poprzednim dniem, który wielu zakończyło nie jednym drinkiem. Oferta artystyczna była przecież wciąż obiecująca, więc to nie dobór artystów był powodem takiego obrotu sprawy.
Marika
Nazwanie Mariki moim odkryciem tej edycji Spring Break byłoby nieporozumieniem, ale to prawda. Jej półgodzinny koncert na dziecińcu Zamku rozkochał mnie w brzmieniu albumu Marta Kosakowska, który ukazał się jesienią 2015 roku. Od soboty otwarcie żałuję, że nie słuchałam tego krążka wcześniej, bo bez wątpienia trafiłby na listę najlepszych polskich płyt jesieni. Mawiają, że lepiej późno niż wcale, więc ogromnie się cieszę, że Spring Break zapobiegł temu wcale.
Reggae, funk i soul to dźwięki, które niekoniecznie do mnie trafiają, a Marika nie bez powodu się z nimi kojarzy. Tymczasem na scenie staje z materiałem tak od tych brzmień różnym, że w sekundę zapada w pamięć i chce się tego słuchać, słuchać i słuchać. Gra pop, doprawiony zmysłowymi partiami skrzypiec i altówki, z domieszką ukochanego przez siebie reggae, lirycznymi polskimi tekstami. A jeśli to ja, 1000 lamp, Drugi dzień, Tabletki i Niebieski ptak to zdaje się wszystkie utwory, jakie zagrano, a brzmiały one równie dobrze, jak na płycie. Dobrego wrażenia nie popsuły nawet małe problemy techniczne, Marika nadrobiła to wdziękiem.
Antek Smykiewicz
Nie byłam na jego koncercie. Wpadłam na dosłownie chwilę sprawdzić, jaka jest frekwencja i przekonać się, czy może jednak warto zostać. Widzów nie było zbyt wielu, muzyka też nie przekonała mnie do zostania, a smutna prawda jest taka, że nie rozumiem doboru artystów otwierających piątkowe i sobotnie koncerty na Enea Stage.
Patrząc na zainteresowanie występem Antka, który nawiasem mówiąc w pewnym programie rozrywkowym pokazał większy wachlarz możliwości niż na dwóch wydanych do tej pory utworach, uczestnicy Spring Break nie spieszyli się, żeby go poznać. I wcale im się nie dziwię, choć chciałabym, żeby było inaczej. Limit szans chyba został przez Antka wyczerpany.
Brodka
Wielu było już Polaków, których próbowaliśmy wypuścić na świat i w zasadzie ci, których promowaliśmy wszystkimi siłami donikąd nie dotarli. Krążek Clashes Brodki ukaże się dopiero 13 maja, a na Spring Break premierowo zagrano materiał, który się na nim znajdzie. Trudno powiedzieć, czy w tym czasie godzinnego koncertu zaprezentowano wszystkie kompozycje obejmujące album.
Brodka nie przemawiała do publiczności zbyt często, nie podawała też tytułów piosenek. Na pewno zagrano singiel Horses oraz piosenki My Name Is Youth i Up In The Hill. Wiele kompozycji przypominało mi muzycznie piosenki Niny Kinert, szwedzkiej piosenkarki, która też próbowała przebić się do całej Europy, ale niestety jeszcze jej się to nie udało. Mnóstwo żywych, prawdziwych instrumentów, postawienie na dużą dawkę etnicznych dźwięków i spokojny, hipnotyzujący wokal. A w bonusie kadzidełka doczepione do gitary i ulatniające zapach przez cały czas trwania koncertu – nie było tego czuć, ale było widać. Pełna relacja dostępna jest tutaj.