Sweat. Pot, krew i łzy w świecie influencerów

Materiały prasowe. Natalia Łączyńska ©Lava_Films

Nie ma co udawać, że miesiącami zamknięte kina przyczyniły się do bardzo ograniczonej możliwości oglądania polskich produkcji. Bardzo niewiele filmów trafiło do legalnych źródeł internetowych i chyba wszystkie, które tam wylądowały miały to wpisane w założenia biznesowe. Na kinowy seans Sweat przyszło mi więc czekać kilka dodatkowych miesięcy, ale było warto. Choćby dla świetnej Magdaleny Koleśnik, która do tej pory była najczęściej w cieniu rozpoznawalnych polskich aktorów (np. w serialu Klangor), a w tym roku wychodzi na pierwszy plan. W połowie lipca będzie ją można oglądać w głównej roli w drugiej części serialu Kruk. Szepty słychać po zmroku, czyli Kruk. Czorny woron nie śpi.

Zanim jednak Magdalena pokaże się w kryminalnej roli można przyjrzeć się jej grze aktorskiej z bliska, dzięki klaustrofobicznym, ciasnym i momentami niewygodnym kadrom Magnusa van Horna. To on wyreżyserował Sweat, opowieść o trzech dniach z życia influencerki fitness, której doskwiera samotność i brak zrozumienia wśród najbliższych.

Opowiada o trzech dniach z życia Sylwii Zając, influencerki fitness, która dzięki popularności w mediach społecznościowych zyskała status celebrytki. W internecie ma setki tysięcy followersów, w realu otacza ją grupa lojalnych współpracowników, a na imprezach każdy próbuje do niej podejść i ją poznać. Jednak kiedy jest w domu i wyłącza telefon, zostaje zupełnie sama. Choć Sylwia z łatwością, spontanicznie i bez cenzury dzieli się swoją codziennością z tysiącami nieznajomych, jej prywatne życie w ogóle nie przypomina kolorowego świata z Instagrama.

Kiedy Sylwia zdecyduje się umieścić w sieci odważne nagranie, będzie ono początkiem serii wydarzeń, które staną się próbą zarówno dla niej, jak i dla nielicznych osób, którzy znają ją bliżej. W ciągu trzech dni dziewczyna nieoczekiwanie odkryje ciemną stronę swojej popularności, a jednocześnie pozna prawdziwą bliskość.

Opis dystrybutora

Być może ten krótki zarys fabuły wydaje się opisem nudnego filmu, kolejnej opowieści o samotnej młodej kobiecie z sukcesami. I jeśli by spojrzeć na Sweat tylko z tej perspektywy to rzeczywiście tak jest, to film opowiadający o tym, jak z pozoru spełniona, radosna i pożądana przez tysiące obserwatorów dziewczyna płacze w poduszkę, gdy zapada zmrok. Gdyby jednak spojrzeć szerzej widać, że to bardzo uniwersalna opowieść o współczesnych czasach, o sztucznym życiu prezentowanym w internecie, o wiecznie uśmiechniętych ludziach z idealnym śniadaniem, widokiem z okna i psem najmodniejszej rasy. Liczba obserwatorów nie ma znaczenia. Sweat opowiada o współczesnych młodych, również o tych, którzy zarabiają tworząc w sieci treści motywujące innych, ludziach którzy pasję zamienili w dochodowe biznesy.

Mówi się, że sukces nie jedno ma imię. Patrząc na historię filmowej Sylwii chciałoby się dodać, że miarą sukcesu nie są występy w ogólnopolskiej telewizji, okładki najpopularniejszych gazet i ponad 600 tysięcy obserwatorów. Miarą sukcesu jest posiadanie tego wszystkiego i możliwość świętowania w otoczeniu bliskich osób – przyjaciół, partnerów, rodziny. Dzielenie z kimś życia, tego na czerwonym dywanie i w przestronnej kuchni.

Siadając w sali kinowej wiedziałam, że obejrzę interpretację życia gwiazd internetu. Scenariusz nie jest inspirowany żadną konkretną osobą, choć w trakcie prac Magdalena i Magnus spotkali się z Ewą Chodakowską. Nie było jednak w filmie żadnego momentu, który sugerowałby, że historia jej życia i kariery miała jakikolwiek wpływ na scenariusz, a sam Magnus jasno mówi, że inspirowało go kilka osób. Wychodząc z kina miałam w głowie jedno zdanie: ale to był smutny film. I trochę się zdziwiłam, bo zupełnie się nie spodziewałam, że będzie aż tak smutny.

W Sweat nie ma ani jednego momentu, w którym Sylwia uśmiechałaby się, tak szczerze i z serca, w życiu prywatnym. Uśmiecha się podczas spotkania z managerem, w trakcie treningu z fanami, uśmiecha się przed obiektywem telefonu i na urodzinach mamy. Właśnie na tych urodzinach okazuje się, jak niebywale wielka jest samotność tej dziewczyny. Najpierw widz dostaje informację, że Sylwia nie ma wianuszka przyjaciół, z którymi spędza wolne wieczory. Później dowiaduje się, że mieszka kilkadziesiąt kilometrów od mamy i chcąc być bliżej niej ogląda transmisję meczu, jaką właśnie ogląda jej mama. Gdy dochodzi do rodzinnego spotkania okazuje się, że w rodzinnym domu Sylwii nie ma miejsca na szczerą rozmowę na temat jej rozterek. W ogóle nie ma miejsca na rozmowę o jej pracy, a sukcesy zawodowe są raczej powodem do żartów, niekoniecznie złośliwych, raczej wynikających z braku zrozumienia branży. A nikt tej branży zrozumieć nie chce. Nie ma miejsca dla Sylwii, członkini rodziny.

I gdy chce się już tę dziewczynę przytulić, powiedzieć jej, że wszystko będzie dobrze, Magnus van Horn serwuje mocne ostatnie 20 minut. Przychodzi fala kulminacyjna i emocje wybuchają, w momencie, w którym raczej zanosiło się na szczęśliwe zakończenie. W Sweat nie ma jednak oczywistego, zero-jedynkowego happy-endu. Jest dojście do ściany, rozwalenie się na kawałki i poskładanie na oczach milionów widzów, które polega na tym, że Sylwia uświadamia sobie, że musi być dla siebie tak samo dobra, jak chce, żeby dobre były dla siebie jej obserwatorki.

Kolaśnik ogląda się doskonale. Stworzyła postać wielobarwną; mocną i hipnotyzującą motywatorkę fitness, delikatną i zagubioną młodą kobietę. Do tego nie obawiała się bardzo ciasnych kadrów, które dla pewnych aktorek byłyby problemem. Wiem, że wiele osób patrzy na nią przez pryzmat ładnej blondynki z dużymi oczami. Jest piękną kobietą, nie zaprzeczam. Sweat (i miejmy nadzieję Kruk) powinny jednak sprawić, że Magdalena zacznie być postrzegana, jako utalentowana aktorka młodego pokolenia. Wszystko co najlepsze, zawodowo, dopiero przed nią.