Uwielbiani przeze mnie artyści przeżywają bardzo dobry zawodowy czas i ta tendencja zdaje się nie mieć zamiaru spaść. Po świetnie przeze mnie przyjętej nowej studyjnej płycie Alanis Morissette, równie optymistycznie przyjętym krążku Taylor Swift czy Ellie Goulding serce skrada mi Biffy Clyro. W kilku Muzycznych szortach z tego roku zachwalałam single z ich płyty A Celebration of Endings, ale po przesłuchaniu całego albumu jestem jeszcze bardziej zachwycona. Przede wszystkim różnorodnością tej płyty, bo dzięki temu zaskakuje, gdy już się tego nie spodziewamy.
W tych szalonych czasach Biffy Clyro próbowali już raz wyjechać w trasę koncertową promującą A Celebration of Endings. Najpierw nawet nie ruszyli ze sprzedażą biletów, później ogłosili malutką trasę na wiosnę 2021 roku w kilku miastach na Wyspach, a tydzień przed premierą płyty nowe daty koncertów po Europie na jesień 2021 roku. Pośród przełożonych z tego roku dat znalazło się kilka nowych, wśród nich koncert w Klubie Stodoła w Warszawie. Panowie chcą się tam zjawić 25 października 2021, a bilety trafiły dziś do sprzedaży. Tymczasem ja, słuchając A Celebration of Endings, patrząc na daty, miasta warte odwiedzenia i tęskniąc za podróżami zastanawiam się, dokąd i czy w ogóle się wybrać.
Biffy Clyro już od jakichś dziesięciu lat jest jednym z tych zespołów, które chciałabym zobaczyć na żywo. Ścieżką dźwiękową do Balance, Not Symmetry tak naprawdę mi o sobie przypomnieli, bo o płycie Ellipsis z 2016 roku nie myślałam tak długo i przede wszystkim nie pamiętam, żeby słuchała jej aż tak intensywnie, jak właśnie tej ścieżki dźwiękowej. Miałam obawy, czy A Celebration of Endings mnie nie rozczaruje, czy nie okaże się albumem powtarzalnym albo przynajmniej nudnym. Tymczasem nie dość, że nudny nie jest to jeszcze pokazuje, że Biffy Clyro potrafi między ostrymi riffami przemycić subtelność i nie boi się ballad. Nie będę też ukrywać, że ta płyta nie jest miłą odmianą po balladowym Such Pretty Fork in the Road Alanis czy folklore Taylor Swift. Jest!
Zaczyna się z przytupem, od gitarowego i głośnego North of No South, po którym wita nas delikatne The Champ rozkręcające się z każdą kolejną, dosłownie, minutą, a pod koniec mamy naprawdę wpadającą w ucho, melodyjną kompozycję, z rytmiczną końcówką aż zapraszającą na te jesienne, przyszłoroczne koncerty. Być może osoby, które zainteresowały się nowym krążkiem Szkotów przez singiel Instant History były nieco zaskoczone singlem Weird Leisure, ale to piosenka, która spełnia obietnicę, jaką zespół dał w jednym z wywiadów. Opisując album mówili, że Instant History to najlżejszy, najbardziej popowy w swojej niepopowości utwór, piosenka najprzyjaźniejsza radiu. To prawda!
Na A Celebration of Endings trafiła jednak pełna wersja singla, z outro. Rozumiem, dlaczego w wersji singlowej jej nie było, ale to wydłużenie o kilka dodatkowych zdań bardzo mi się spodobało. Lubię takie niespodzianki! Piosenka nadal jest najbardziej radiowa ze wszystkich na płycie, ale na tle całej jedenastki trudno powiedzieć, żeby drastycznie odbiegała od reszty. Nie jest to może agresywnie gitarowy utwór jak End Of czy zamykające album Cop Syrup, ale nie brakuje tam energicznej perkusji.
Cop Syrup to naprawdę zmyślne zwieńczenie płyty – oto Biffy Clyro w pełnym spektrum emocjonalności, agresywne, melodyjne, spokojne i znów z pazurem. Ten utwór bardzo dobrze ilustruje całą płytę, a swoją instrumentalną partią przypomina mi, że Biffy Clyro wydało nie tak dawno temu Balance, Not Symmetry. Wiem, że ten utwór doskonale sprawdzi się w koncertowym repertuarze. Pytanie tylko, w którym miejscu setlisty się znajdzie.
A Celebration of Endings to płyta w pewnym sensie przekorna. Mamy Biffy Clyro mówiące, że żyjemy w nowych czasach, w których toczymy dziwne wojny, w czasach wiecznej zmiany i niepewności. Mimo że płyta powstała jeszcze przed pandemią, gdy nasze wyobrażenie normalności było inne, to jednak fantastycznie wpisuje się we realia. To album, na którym Szkoci nie boją się zerwać z rockowym brzmieniem na rzecz elektronicznych dźwięków, idąc tym samym w stronę alternatywy, po to, żeby za moment do nich wrócić i przypomnieć, że takie granie płynie w ich żyłach. I wreszcie, to album, na którym Simon Neil nie pisze o sobie, swoich demonach i swoich problemach, a obserwuje otaczających go ludzi i świat, wyciąga wnioski i komentuje.
Trzymam kciuki, żeby zespołowi udało się w przyszłym roku zagrać jak najwięcej koncertów, bo A Celebration of Endings to bardzo koncertowy materiał, szkoda byłoby, gdyby nie dostał koncertowego życia. Kompozycję Tiny Indoor Fireworks Biffy Clyro przetestowało już w wersji koncertowej podczas festiwali w 2018 roku, więc fani grupy dostali przedsmak energii nowej płyty.