Uwielbiam to w jesieni, że staje się okresem podziwiania, delektowania się efektami pracy artystów. Oczywiście to nie tak, że inne pory roku nie oferują premier, ale jesień lubi w nie obfitować i często bywa zwieńczeniem kilku miesięcy zapowiedzi. Czwarty studyjny album szkockiego CHVRCHES ukazał się co prawda z końcem sierpnia, ale za rogiem czaił się już wrzesień, więc pozwalam sobie podpiąć Screen Violence pod jesienne recenzje. A recenzować jest co, bo żadna płyta tego zespołu aż tak nie przypadła mi do gustu.
Zaczęło się od drugiego singla, nagranego wspólnie z Robertem Smithem z The Cure, How Not to Drown, który polubiłam już po pierwszym przesłuchaniu. Więcej czasu zajęło mi polubienie pierwszej zapowiedzi płyty, wydanego jeszcze w kwietniu He Said She Said, choć już wtedy czułam, że będę chciała lepiej poznać materiał z Screen Violence. Pierwszy singiel dość dobrze pokazywał nie tylko w jakim muzycznie kierunku zmierzają CHVRCHES, ale też jakie tematy chcą poruszać. Tekst He Said She Said nie pozostawia wiele miejsca na interpretacje, ale prostota przekazu jest jednocześnie manifestem hipokryzji i oczekiwań współczesnego świata, zwłaszcza wobec kobiet.
CHVRCHES poznałam dzięki zespołowi Paramore. Wcześniej jedynie przewijali mi się w mediach społecznościowych, ale dopiero, gdy Hayley Williams nagrała z nimi duet Bury It, było to w 2016 roku, postanowiłam zgłębić dyskografię Szkotów. Miałam nawet moment, po wydaniu albumu Love Is Dead, że wracałam do kilku utworów, ale apogeum przypadło na rok 2018, czyli rok wydania płyty.
Do dziś pamiętam, jak zaintrygowana wesołym, popowym, energicznym Love Is Dead włączyłam jeden z festiwalowych koncertów CHVRCHES i ogromnie się rozczarowałam, bo energia zespołu była daleka od tego, czego się spodziewałam. Mniej więcej wtedy przeszło mi słuchanie ich muzyki, a przynajmniej regularne i kontrolowane słuchanie, bo piosenki z tego albumu dobrze sprawdzały się jako ścieżka dźwiękowa do kilku gier, w jakie grałam.
Zrehabilitowali się Screen Violence, płycie która łączy lekkość i popowe melodie z bardziej skomplikowanymi, mniej oczywistymi. Grupa postanowiła wyprodukować album samodzielnie, co ewidentnie przyczyniło się do odważniejszych kompozycji i większej kontroli nad tym, co powstaje i w jakim kierunku zmierza. Nie wiem, czy po dobrze przyjętym Every Open Eye z 2015 CHVRCHES zapragnęli na trzeciej płycie wyprzedawać stadiony, ale dobrze, że porzucili tę myśl na rzecz ciekawszej twórczości i pewnego powrotu do korzeni – jest mroczniej, gdzieniegdzie pojawia się niepewność, a róż nie tryska z głośników. Wbrew pozorom niwy album wydaje się być większym zbiorem przebojów niż poprzednik.
Wśród moich ulubionych utworów, niezmiennie od tygodni, pozostaje wspomniane już How Not to Drown, Violent Delights, Asking For a Friend oraz Final Girl. Album zaczyna się niepozornie, a ja bardzo lubię płyty, które zaczynają się powoli i dość szybko rozkręcają. Asking For a Friend jest zgrabnym wstępem do materiału, który pod niskimi dźwiękami pianina połączonymi z elektroniką często wyjętą z lat 80. opowiada o konsekwencjach, porażkach, rozczarowaniach, z których można się podnieść, w których bywa ciężko, które w pewnym momencie dogonią każdego.
Piosenka California to opowieść o wymarzonej krainie, do jakiej każdy z nas dąży podejmując decyzje o relacjach, pracy, realizacji marzeń czy pogoni za często nierealnymi pragnieniami. Lauren napisała jedno z najcelniejszych zdań, jakie ostatnimi czasy usłyszałam w tekście piosenki: No one ever tells you there’s freedom in the failure. W warstwie lirycznej Screen Violence niesamowicie się broni i jest ciekawą, choć brutalną opowieścią o współczesności. W podobnym tonie do California utrzymanie jest Final Girl, gdzie Lauren powtarza, że tylko czas zweryfikuje te wszystkie „może” i „powinnam”. Tematycznie jest to bardzo spójna płyta, na której znalazło się też miejsce dla ballad, Lullabies i Better If You Don’t. W tej ostatniej wyraźnie słychać gitarę akustyczną, której na tym albumie nie nadużywano. Zadbano natomiast o energiczną perkusję, moje ulubione partie są w Violent Delights.
Screen Violence to album dość uniwersalny, bo z jednej strony niesie w sobie przekaz, jest bardzo spójny i tego nie można mu odmówić, z drugiej żywsze i energiczne dźwięki pozwalają skupić się tylko na nich, co sprawia, że nie jest to przenikliwie smutna, psychicznie wyczerpująca płyta. Nie wykluczone, że właśnie to sprawia, że tak chętnie do niego wracam. Do tego stopnia, że właśnie tą płytą CHVRCHES zapisali się na mojej liście artystów do posłuchania na żywo.