Mam nadzieję, że masz w swoim życiu przynajmniej jeden „comfort band”, czyli zespół, któremu muzycznie ufasz na tyle, żeby odpalać nowy album z pewnością, że nie rozczaruje. Przez lata udało mi się wyrobić to zaufanie do kilku zespołów a jednym z nich jest Foo Fighters. Każdy nowy singiel z płyty Medicine at Midnight sprawiał mi mnóstwo radości, a na piątkową premierę płyty czekałam jak na wybawienie. Przemknęło przed moimi oczami kilka recenzji tego albumu, nie ze wszystkimi się zgadzam.
Rozwijając temat z pierwszego zdania muszę dodać, że „comfort bands” to najczęściej zespoły z naprawdę dużym stażem, które mają wyrobioną markę, większe lub mniejsze grono odbiorców i najprościej mówiąc, robią co chcą. W całej tej modzie na wieczny rozwój powstaje tak wiele identycznych płyt, tak wielu artystów gubi swój charakterystyczny styl chcąc wpasować się w modę i listy przebojów, że coraz trudniej zaufać artyście w ciemno. Foo Fighters wydali dziesiąty album, co pewnie powinno wiązać się z monumentalnym wydawnictwem pokazującym, że to dokładnie ci sami faceci, którzy zaczęli 25 lat temu. Czytając niektóre recenzje, nawet jeśli wiem, że są krytyczne tylko dlatego, że taka jest linia redakcji, zastanawiam się, czy autor ceni sobie powtarzalność, czy może jednak lubi muzyków poszukujących?
Foo Fighters raczej nie poszukują. Powiedziałabym, że na Medicine at Midnight słychać, że się bawią, eksperymentują łącząc nowoczesne, popowe dźwięki z uwielbianymi rockowymi elementami. Pomiędzy melodyjnością tej płyty można posłuchać Grohla zdzierającego gardło (No Son of Mine) i Hawkinsa walącego w bębny (Making A Fire). Można też znaleźć inspiracje przeszłością zmieszaną ze współczesnością, co doskonale oddaje utwór Cloudpotter. Ile piosenek z przychodzi Ci do głowy, gdy słyszysz ten refren? Foo Fighters doskonale znają receptę na dobry album. Na Medicine at Midnight postanowili ją nieco unowocześnić i wyszło wyśmienicie!
Na płycie nie brakuje miłego akcentu dla tej części fanów zespołu, która ceni sobie akustyczne gitary i delikatniejsze granie w klimacie starego, dobrego unplugged z instrumentami smyczkowym w tle. Singiel Waiting On A War ma też tekst, który opisuje smutną rzeczywistość współczesnego świata. Foo Fighters nie byliby też sobą, gdyby nie zamknęli takiej piosenki z przytupem. Chyba już kiedyś mówiłam, że takie zmiany tempa bardzo lubię? Dla równowagi, bo przecież każdy rockman musi mieć na płycie jedną lub dwie ballady jest Chasing Birds, podobnie jak w przypadku Waiting On A War, z tekstem z kilkoma uniwersalnymi prawdami. Niby banalnie, niby powtarzalnie, ale napisanie rockowej ballady nie jest łatwe. Napisanie dobrej ballady, w jakimkolwiek gatunku, nie jest proste.
Niezmiennie jedną z moich ulubionych piosenek na płycie jest wydane jeszcze w 2020 roku Shame Shame, o którym pisałam w Muzycznych szortach #65. Na liście jest też tytułowe Medicine at Midnight, którego początek spokojnie można byłoby oddać w ręce kilku muzyków tworzących płyty kilka dekad temu. Ta piosenka dobrze oddaje ten taneczny klimat niektórych piosenek, melodyjnego rocka, który być może nie jest charakterystyczny dla Foo Fighters, ale wyszedł im naprawdę smacznie. No i trudno przejść obojętnie tej solówki!
A dla tych, którzy dali się zwieźć melodyjnymi graniu i dość infantylnej w nazwie Love Dies Young zostaje uważne słuchanie do końca, bo Medicine at Midnight kończy się z równie dużym przytupem jak zaczyna. Choć trudno obecnie myśleć o koncertach, wydaje mi się że całe Medicine at Midnight genialnie przeplatałoby się ze starymi utworami zespołu. To wejście w imprezowe brzmienia, które nie spodobało się kilku recenzentom, to kamuflaż, pod którym nadal kryje się dużo przyjemnego grania, opartego na starych schematach i sprawdzonych patentach.
Nowy album to ciekawy pomost pomiędzy Foo Fighters nie odkładającym gitar elektrycznych na kołek, a zespołem, który ma ochotę bawić się muzyką, odkrywać i sprawdzać, co wyjdzie z połączenia rockowego podejścia do grania z popowymi elementami, żeńskimi chórkami. W Muzyczne wróżenie. Kogo posłuchamy w 2021? wspominałam, że ten album powstał jeszcze przed pandemią, że zespół planował rocznicową trasę koncertową. Być może ta wizja jubileuszu wpłynęła na Panów imprezowo, stąd te inspiracje. Aktualnie jestem w tym momencie życia, w którym potrzebuję płyt dodającym energii, mocno gitarowego brzmienia. Foo Fighters dali mi nie tylko to, ale też pozwolili potańczyć.