Julien Baker to jedna z tych artystek młodego amerykańskiego pokolenia, które mogą pochwalić się nie tylko pasją do muzyki i sztuki, ale też papierami potwierdzającymi, że rzeczywiście ich wiedza na ten temat nie jest jedynie praktyczna. Pierwszy album wydała kilka lat temu, otwierała koncertu kilku mniej lub bardziej znanych amerykańskich artystów, wspólnie z Phoebe Bridgers i Lucy Dacus powołała do życia zespół boygenius, a w lutym wydała trzeci studyjny album. Płyta Little Oblivions zaistniała na listach przebojów nie tylko w Stanach Zjednoczonych i jest dowodem na to, że artystyczny rozwój wymaga czasu.
Baker słynie z bardzo osobistych, smutnych i nierzadko pełnych żalu tekstów będących pokłosiem jej przeżyć i obserwacji. Jest doskonałą tekściarką, co potwierdza na Little Oblivions, ale ma też warsztat, który pozwala jej doskonale łączyć słowa. Nie jest to jednak to, co odróżnia Little Oblivions od dwóch poprzednich płyt Julien. Jak na solową artystkę z niewielkim budżetem przystało Julien nie inwestowała w kilkuosobowy zespół, który pomógłby jej nagrywać i komponować. Zawsze robiła wszystko sama, ale dopiero na nowej płycie zdecydowała, że postawi na efekt full-band. Nagrała partie niemalże wszystkich instrumentów i przestała się ograniczać do jednego głównego i elektronicznego pogłosu w tle.
W rezultacie powstał materiał, który nareszcie brzmi jak pełnoprawna płyta, a nie coś nagrywane ukradkiem w piwnicy. Utwory nabrały głębi, brzmią ciekawiej, a Little Oblivions nie wydaje się powtarzalne. O ile nie mam problemu z albumami powstającymi w piwnicach, o tyle mam wrażenie, że muzyczny minimalizm nie służył Julien. Bardzo ją ograniczał i upraszczał jej muzykę. Na Little Oblivions możemy poznać Julien Baker w pełnej krasie. I zupełnie przy okazji docenić jej talent, bo doskonała z niej instrumentalistka, aranżerka i kompozytorka.
Po kilku tygodniach spędzonych z tym materiałem za ulubione utwory uważam Hardline, Repeat oraz Ziptie. Ten pierwszy otwiera album, wprowadza do czekających w jedenastu kolejnych piosenkach opowieściach, ten ostatni zamyka płytę i jest najlepszym utworem na całym krążku. Większa niż zazwyczaj mnogość instrumentów sprawiła, że Julien udało się stworzyć kilka naprawdę przebojowych kompozycji, które przy wsparciu rozgłośni radiowych mogłyby spodobać się szerszej publiczności. Przykładem niech będzie Ringside, singlowe Faith Healer, które w zwrotkach bardzo przypomina pierwsze dwie płyty czy te wspomniane wyżej.
Twórczość Julien powinna przypaść do gustu fanom mniej popularnych artystów, którzy brzmią profesjonalnie, ale nadal ma się wrażenie, że poznało się osiedlowy zespół, który muzykuje po godzinach, między pracą zarobkową. Mi Baker przypomina Now, Now i Tancred. Muzycznie jest bardziej surowa od ostatnich propozycji Now, Now, a więc jednocześnie bliżej jej do Tancred, ale emocjonalnie spokojnie mogłaby sobie uścisnąć z nimi ręce.
W ubiegłym tygodniu Julien ogłosiła listę koncertów na jesień 2021 roku w Stanach Zjednoczonych i wiosnę 2022 roku w Europie. Na naszym kontynencie planuje spędzić aż dwa miesiące i zagrać prawie 30 koncertów. Gdyby czasy były inne miałabym już bilet na jeden z tych europejskich występów – na liście jest Berlin, Londyn, Praga, ale wciąż obawiam się, że nic z tej trasy nie wyjdzie… A zapowiadają się bardzo kameralne koncerty, i pewnie Julien zabierze ze sobą kilku muzyków. Daty można sprawdzić tu.