Szortext: Madrugada – Chimes at Midnight

Gdy w 2019 roku zespół Madrugada powracał na scenę był dla mnie niezbyt dobrze znanym zespołem, o którym bardzo wiele słyszałam. Błyskawicznie przekonałam się do Industrial Silence, bo to album mający wszystkie składniki płyty dopasowanej do mojego gustu. Norwedzy szybko zaczęli definiować mój 2019, intensywnie słuchałam ich płyt, równie intensywnie jeździłam na koncerty. Tamten rok mógł przybrać dwa scenariusze – okazać się wielkim powrotem norweskiej legendy lub przypieczętować rozstanie sprzed dekady. Do dziś pamiętam, jak po koncercie na Verdens Ende próbowaliśmy się dyskretnie dopytać, czy jest szansa na nowy album. Po dwóch latach ukazuje się ona, Chimes at Midnight, a Madrugada pozostaje w rewelacyjnej formie.

Wielu zespołom, i artystom w ogóle, pandemia dala wytchnienie. Wielu pozwoliła zaistnieć. Madrugadzie przerwała dobrą passę, bo od 2019 roku nie schodzili ze sceny, co sezon ogłaszali nowe trasy, a prace nad Chimes at Midnight wpisali w grafiki tak, żeby nic z niczym nie kolidowało. Ostatecznie album skończyli zdalnie, ciesząc się, że najważniejsze elementy układanki udało się nagrać w Los Angeles jeszcze przed pierwszym lockdownem. Nie polecili tam jednak ze względu na miejsce, a człowieka. Zależało im, aby album wyprodukował Kevin Ratterman.

W kilku Muzycznych szortach poświęconym singlom z Chimes at Midnight rozpływałam się już nad pięknem nowych nagrań. W Muzycznym wróżeniu przyznałam jednak, że nie spodziewam się po zespole albumu przełomowego, bo po pierwsze wcale nie muszą się silić na innowatorstwo, po drugie wydali już tak wiele świetnych kompozycji, że trudno będzie im przeskoczyć samych siebie. Nawet, jeśli skład jest ciut inny niż na początku czy w trakcie kilkuletniej, nieprzerwanej kariery. Wiedziałam też, o czym pisałam i czego nie krył zespół, że kilka utworów, które umieszczono na Chimes at Midnight to piosenki skomponowane przed laty. Była więc podstawa, aby przyjąć, że klimatem nie będą odbiegały od poprzednich płyt. Choć i to jest zgubne gadanie, bo wspomniane już Industrial Silence (1999) czy The Nightly Disease (2001) to płyty, które mogłyby nagrać dwa różne zespoły.

Jeśli 2022 rok ma przywrócić normalność, być pełen optymistycznych doniesień i radości życia, to Chimes at Midnight jest pierwszym światłem w tunelu. Nie chcę się zarzekać, że będzie to najważniejsza dla mnie płyta 2022 roku, bo ten jest zbyt młody, żeby przesądzać, ale z pewnością nie zabraknie tej płyty w rocznym podsumowaniu. Zwłaszcza, że Madrugada nie omieszka pozostawić wydawnictwa bez koncertów. Co prawda wiosenna trasa wisi trochę na włosku, ale już zdarzyli zdradzić, że jesienna jest zaplanowana. Powrócą więc wspomnienia, zdobędę nowe. Jeśli komukolwiek przeszkadzał madrugadowy spam z 2019 roku to zapowiadam, że nadciąga druga część.

Czy Sivert Høyem jest motorem napędowym Madrugady? Teraz przypuszczam, że panowie napędzają się już wzajemnie, ale w rozmowach na temat nowej płyty pojawiają się zdania, że to Sivert przynosił najwięcej utworów. Nikt nie ukrywa, że wynikało to z tego, że on nigdy nie zaprzestał muzycznej działalności, solowej czy przez moment w zespole, komponował, pisał. Po prostu miał z czymś przyjść. Muzycznie nie można jednak nie zauważyć, że inni muzycy mieli wiele do powiedzenia. Nie można też nie docenić, że album wypełniają klimatyczne, mocno madrugadowe, gitarowe solówki.

Nowy album to Madrugada w pigułce. Madrugada po rocznej, intensywnej trasie koncertowej wypełnionej po brzegi utworami z Industrial Silence. Słuchając Chimes at Midnight czuję, że panowie weszli w ten świat sprzed dwudziestu lat i bardzo im się spodobał. Konsekwencją jest album, który już od pierwszego utworu – singlowego Nobody Loves You Like I Do – daje znać, czyjej płyty się słucha, a w dalszej części potrafi zaskoczyć melodiami ukradzionymi sąsiadom z zespołu ABBA – You Promised To Wait For Me – oraz country i bluesem z amerykańskiego rodeo – Empire Blues. Najpiękniejsze jest w tym wszystko to, że z każdej piosenki wylewa się esencja Madrugady i w każdej słychać, że nie powstała przypadkowo. Mocnym zaskoczeniem jest klimatyczne, mroczne, ale zarazem kojące Stabat Mater, mogące przywoływać jedną z tych melancholijnych ballad, których zespół ma w dorobku sporo, a także mroczniejsze kompozycje. Jest w tym utworze, bezsprzecznie przez klawisze i chórki, coś tajemniczego i hipnotyzującego, pewien niepokój. Na żywo będzie to potężny utwór. 

Archiwalne utwory, które trafiły na Chimes at Midnight to zamykająca płytę ballada The World Could Be Falling Down, która według słów zespołu zostało skomponowane lata temu, podczas prac nad debiutanckim albumem oraz Slowly Turns The Wheel, które grupa napisała pracując nad trzecią płytą, później wróciła przy czwartej. Oprócz tego Sivert Høyem przyniósł dwie kompozycje, jakie powstały dla zespołu Paradise, z jakim swego czasu próbował podbić rynek. Można więc uznać, że zupełnie nowe kompozycje przeplatają się na tym albumie z przeszłością i być może dzięki temu dostajemy wspomnianą już Madrugadę w pigułce.

Pigułka, w której słychać też, że muzycy są w życiu szczęśliwi. To nie jest tylko smutny album, ze smutnymi piosenkami, które przeszywa smętna gitara i wolna perkusja – Help Yourself To Me można puścić komuś na Walentynki…. Singlowe Dreams At Midnight jest dowodem na to, że Madrugada umie w melodyjne piosenki, które znów będą bujać dziesiątki fanów na koncertach. Podobnie stanie się z Call My Name, może z tą różnicą, że tłum będzie bił brawo nie tylko po gitarowych solówkach, ale też wokalnych popisach. Wokalnie Sivert nadal potrafi zaskoczyć.

Zamykające płytę Ecstacy jest, bardzo możliwe, jednym z najbardziej wzruszających nagrań, które Madrugada kiedykolwiek zdecydowała się wydać. Idealne, poruszające zakończenie poszerzone outro budującym klimat kończącej się podróży. Podróży, którą bezsprzecznie okazało się Chimes at Midnight. Przypieczętował to Vesterålen Project, czyli seria teledysków nagranych w różnych lokalizacjach, różnych warunkach pogodowych. Pokazująca historie zawarte w utworach z innej perspektywy. Słuchając Ecstscy zastanawiam się, dokąd zmierza Madrugada i ile jest jeszcze na świecie muzycznych perełek, których nie znam i nigdy nie poznam. Carry on, Madrugada i do zobaczenia na szlaku! Udowadniacie, że powroty po latach mają prawo się udać i mogą otworzyć zupełnie nowy rozdział.

Na wiosnę Madrugada ma zaplanowaną trasę koncertową promującą nowy album. 3 kwietnia zagrają w warszawskim klubie Niebo. Więcej o koncercie, biletach, można przeczytać tutaj.