Zainspirowana własnym tekstem, Monthly na listopad postanowiłam dokończyć recenzję debiutanckiej płyty Maggie Rogers. Dziewczyny nominowanej w kategorii Best New Artist do Nagrody Grammy 2020. Album Heard It in a Past Life ukazał się w styczniu 2019 roku, a ja usłyszałam o nim, gdy zadebiutował na #2 miejscu amerykańskiej listy sprzedaży. Co prawda stało się to przy dość niskim nakładzie (poniżej 40 tysięcy), ale fakt jest faktem i Maggie wzbudziła moje zainteresowanie. Później okazało się, że płyta ma sześć singli a pierwszy ukazał się trzy lata temu…
Rogers jest przykładem artystki tzw. nowej ery. Czasów, w których można wpuszczać muzykę do sieci bez konieczności współpracy z jakąkolwiek wytwórnią płytową. Tym właśnie sposobem wydała dwie płyty, a premierę Heard It in a Past Life poprzedziło wydanie EPki Now That the Light Is Fading. To w jakimś sensie zawdzięcza Pharrellowi Williamsowi, który był gościem spotkania zorganizowanego na uniwersytecie artystycznym, którego studentką była Maggie. Podczas niego, w ramach chęci doskonalenia własnych umiejętności, puszczono utwór Alaska, skomponowany przez artystkę. Reakcja i komentarz Pharella zrobiły furorę w sieci, a Maggie przyniosły pierwsze ślady rozpoznawalności. W dużym skrócie jeden z najbardziej cenionych producentów na świecie zbierał szczękę z podłogi, a Maggie zerkała na niego ukradkiem kontrolując, czy jej dzieło choćby w małym stopniu się mu podoba.
W sieci można znaleźć dziesięciominutowy fragment rozmowy Rogers z Williamsem, w którym opowiada ona o swoich muzycznych inspiracjach. Młoda artystka wyjaśnia inspiracje stojące za jej brzmieniem – folkowe elementy to coś, w czym wyrastała, a muzyka taneczna i pop to to, co poznała zdobywając nowe przyjaźnie.
Ten sam filmik, choć nagrany prawie trzy lata przed wydaniem albumu, mówi też wiele o tym, co na niego trafiło. Maggie niemalże trzy lata pracowała nad kompozycjami, które ostatecznie pod szyldem Capitol Records trafiły na Heard It In a Past Life. Można się zastanawiać, dlaczego trwało to tak długo i dlaczego nie poszła za ciosem i nie wydała albumu wcześniej, grzejąc się w blasku nazwiska Pharella. Może właśnie dlatego, że jej muzyka daleka jest od tego, co dominuje na listach przebojów i nie chciała, żeby przygoda ze spełnianiem marzeń skończyła się na jednym strzale? Rogers przypomina mi Ninę Kinert.
Hipnotyzujący wokal, ciekawe ale rozważne aranżacje, umiejętność łączenia nowoczesnych dźwięków ze sprawdzonymi patentami. Zamiłowanie do pisania piosenek, które opowiadają historie i brak obawy przed eksperymentami z wokalem. Wybrany na singiel utwór Light On to najbardziej radiowa propozycja Rogers, chociaż wcale nie tak różna od tego, co znajduje się na płycie.
Maggie nie tworzy muzyki mainstreamowej, choć współpracuje z naprawdę wybitnymi twórcami. To dziewczyna, która ma swój styl i wierzę w to, że nigdy go nie straci. Będzie od czasu do czasu trafiać w gusta milionów, jak stało się z Light On, wypuszczać piosenki, o których będzie się mówiło przebojowe. Z ich pomocą będzie zbierać nowych fanów, ale jeśli drastycznie nie zmieni swojego brzmienia pozostanie artystką dla wybranych. Nie będzie grać na wielkich stadionach i wyprzedawać ich w kilka sekund. To nie tak, że jej tego nie życzę, ale jej muzyka mogłaby się na tych stadionach nie odnaleźć.
Nie od dziś wiadomo, że aby wyjść z szafy potrzeba kogoś, kto pomoże się z niej wydostać. Nie chciałabym przypisywać Williamsowi nie wiadomo jak dużych zasług w sukcesie Maggie, bo przecież chodziła do szkoły artystycznej, kształciła się w tym kierunku, tworzyła muzykę i puściła mu swoją kompozycję, ale jej historia to przykład na to, że w życiu kilka klocków musi złożyć się w całość w odpowiednim momencie. W tego typu szkołach są dziesiątki niesamowicie utalentowanych ludzi, co widać choćby po programach typu talent show, którzy nigdy nie znajdą się tam, gdzie już jest Maggie.
Najlepsze dopiero przed nią.
Piosenki warte posłuchania: Alaska, Burning, On+Off, Light On, Back In My Body.