Istnieje duże prawdopodobieństwo, że właśnie czytasz recenzję jednej z najlepszych polskich płyt z szeroko rozumianego mainstreamu, która ukazała się w tym roku. Album Złote bloki już od maja zeszłego roku pretendował do tego miana. Zaczęło się od energetycznego singla Złoto, a później było jeszcze lepiej w Galácticos. MROZU rozbił bank tak naprawdę jeszcze zanim ogłosił wydanie płyty. Można nie lubić takiego grania, można być fanem elektrycznych, przesterowanych gitar, ale trudno odmówić płycie Złote bloki muzycznego kunsztu i świetnej produkcji.
MROZU na stałe wszedł do grona tych polskich artystów, na których płyty zawsze warto czekać i którzy nie rozczarowują. Muszę przyznać, że moją największą obawą przed włączeniem albumu, a po usłyszeniu trzech singli, było brzmienie. Dwie poprzednie płyty wyraźnie pokazały, w jakim kierunku zmierza MROZU. On sam chętnie, często i smacznie korzystał z bluesa, jazzu, mieszając nośne popowe melodie z przygaszonym, zadymionym brzmieniem wyjętym z dobrych amerykańskich klubów. Złote bloki trzymają się tego patentu, MROZU eksploruje muzyczne rejony, które pokazywał, ale znalazł sposób, żeby album brzmiał jednak inaczej. Wielka w tym zasługa zaproszonych gości.
Rzadko cieszą mnie płyty przepełnione duetami, bo skutecznie odwracają uwagę od głównego artysty i często psują wrażenia. Ewidentnie nie mam szczęścia do udanych muzycznych współprac. Nie powiem, żebym była podekscytowana faktem pojawienia się na tej płycie nagrań z Vito Bambino (Za daleko) czy Jareckim (Nogi na Stół), ale przyznaję, że po kilkunastu dniach słuchania doszłam do wniosku, że właśnie dzięki nim Złote bloki mają inną aurę. Oprócz tego trudno nie docenić utworu Nogi na stół, bo to jedna z ciekawszych kompozycji, z przyjemną gitarą majaczącą w tle.
Równie dobre wrażenie robi na mnie Zima, która brzmi tak, jakby MROZU odnalazł karton z niewydanymi utworami artystów świecących triumfy kilka dekad temu. W tej piosence jest wszystko – zaproszenie do tańca ukryte w dęciakach, melodyjność i gitarowe solówki podparte mocnym wokalem. Zdecydowanie wyróżniającymi się kompozycjami są te, które wybrano na single. Utwór Palę w oknie to przypomnienie, że MROZU idealnie miesza nastroje i tempo, bo zaczyna się balladowo, tylko po to, żeby po minucie zaprosić słuchacza na parkiet. Oczami wyobraźni widzę tłumy, które wybuchają czystą, nieskrępowaną radością słysząc to przejście podczas koncertu.
Trzeba się mocno postarać, żeby doszukać się na Złotych blokach kiepskiego utworu. Serio! Zaczyna się dynamicznym Złotem, po którym dostajemy przepełnione smaczkami Betonowy las, gdzie MROZU opowiada historie, która zilustrowana jest morzem instrumentów i ścieżek. W refrenie ten utwór brzmi jak piosenka skomponowana do dobrego filmu. W każdym utworze dużo się dzieje, ale nigdy nie jest to przesadzone. Pozornie delikatne i infantylne Za daleko ma w sobie lekkość, która hipnotyzuje, a może hipnotyzują te gitarowe partie? Dla mnie to najprostsza brzmieniowo piosenka, a mimo to i jej nie można nazwać nieudaną.
Jeśli ktoś potrzebuje wytchnienia, bo słuchając Złotych bloków można się nieźle spocić, i ma ochotę na jazzujący utwór na scenę wkraczają 4 dni. Tak naprawdę jedyna ballada na albumie, choć płytę zamyka spokojne, tekstowo wymowne, Bez świadków nagrane wspólnie z Ras. Jestem ciekawa, jak MROZU rozwiąże na koncertach temat gości, kto i czy w ogóle przejmie ich partie. Niebawem dam znać!
Przy wydanym w 2014 roku albumie Rollercoaster można było wyczuć, że MROZU zaczyna skręcać w kierunku, który może intrygować. Wydany trzy lata później Zew można było uznać za udaną próbę wejścia do alternatywy i pokazanie, że popowe i radiowe piosenki mogą mieć muzyczną głębie. Słuchając Aury, z 2019, naprawdę nie można już było wątpić, że MROZU wypłynął na szerokie wody muzycznego eklektyzmu, odnalazł swoje miejsce na scenie i umacnia pozycję. Po premierze Złotych Bloków mam jedno pytanie – dlaczego ten artysta wciąż gra jedynie w klubach? Mając tak muzycznie, aranżacyjnie bogate koncerty? Przepełnione taką energią aż prosi się, żeby ruszyć do większych obiektów koncertowych, zwłaszcza gdy te klubowe wyprzedają się bez trudu.
Kończąc wiele recenzji płyt piszę, że nie mogę się doczekać koncertowego spotkania, często polecam i zapraszam na koncerty, równi często czuję potrzebę zweryfikowania albumowych wersji z koncertowymi. W tym przypadku jej nie mam, bo wiem, że będą genialne i mogę jedynie – albo aż – polecić letnie koncerty MROZA, bo pierwsza Złota trasa jest już wyprzedana. Jeśli potrzebujecie zachęty innej niż pozytywne słowa o płycie Złote bloki, tutaj relacje z koncertów, na których byłam.