Szortext: Natalia Przybysz – Jak Malować Ogień

Nigdy bym nie pomyślała, że stanę się fanką jakiejkolwiek płyty Natalii Przybysz. Odkąd pamiętam podobała mi się jej barwa głosu, ale poza drobnymi wyjątkami jej muzyka nigdy nie była mi szczególnie bliska. Nie pomagał w tym nawet fakt, że kilkakrotnie widziałam Natalię na żywo przy okazji mniejszych i większych projektów w jakie się angażowała. Kilka tygodni temu, z ciekawości, posłuchałam singla Ciepły Wiatr zwiastującego album Jak Malować Ogień i od tamtej pory czułam, że oto ukazuje się pierwsza płyta Natalii Przybysz, której będę chciała posłuchać.

Była to jedna z najchętniej słuchanych przeze mnie płyt w październiku i myślę, że będzie nią także w listopadzie. Uwielbiam w niej dosłownie wszystko i każdą piosenkę, dlatego nie wymienię jednej czy dwóch, których powinniście posłuchać. Posłuchajcie całej płyty, opowiadanych przez Natalię historii, pięknych tekstów i cudownych melodii, czasami wolniejszych, czasami bardziej energetycznych.

Do tej pory zawsze, gdy trafiałam na piosenki Przybysz nie mogłam przekonać się do jej sposobu wyrazu, najczęściej uznawałam, że artystycznie jest to przerysowane i nie zachęcało mnie do sięgania po więcej. Być może musiałam dorosnąć do wrażliwości i patrzenia na świat w sposób, w jaki robi to Przybysz. Wiem, że do muzyki trzeba dorosnąć i dojrzeć, więc nie wykluczam, że album Jak Malować Ogień ukazał się w odpowiednim czasie, żebym go doceniła. A być może chodzi o to, że to płyta bardzo melodyjna, bardzo spokojna, delikatna, bardziej bluesowa i klimatyczna? Właśnie za takie kompozycje pokochałam wiele lat temu twórczość Niny Kinert. Paniom do siebie, mimo wszystko, dość daleko, ale widzę kilka cech wspólnych.

Słuchając Jak Malować Ogień czuję, że Natalia Przybysz nagrała album, który niejako z niej “wypłynął”, że to nie są piosenki pisanie w pocie czoła, z mozołem i nadzieją, że staną się przebojami, a później kultowymi utworami. Czuję lekkość i bardzo mi ona odpowiada. W jednym z wywiadów dotyczących tego krążka Natalia przyznała, że bardzo przyjemnie wyglądał proces tworzenia tego albumu i to na nim słychać.

Ostatnio coraz częściej szukam płyt artystów, u których nie czuję, że próbują być lepsi niż są w stanie być. I o ile nadal lubię poznawać nowych, młodych artystów, wiedzieć co aktualnie jest popularne w tzw. muzyce mainstreamowej, to prawda jest taka, że coraz mniej lubię tego słuchać. Łapię się na tym, ze bardziej interesuje mnie mechanizm dojścia tych nowych nazwisk na szczyt czy do wydania płyt niż to, co faktycznie mają do zaoferowania muzycznie. A nawet jeśli znajduję kogoś, kto wydaje mi się bardziej autentyczny od innych, mniej zmanierowany i ulepiony, czuję że z kolejną płytą będzie jednym z wielu, tak bardzo podobnych muzycznie artystów, że nie do rozpoznania. Może dlatego coraz częściej szukam w muzyce pewnej starości, dźwięków z czasów, których nie mam prawa pamiętać, nawiązań do lat 60., 70., 80. Chcę słuchać muzyki prawdziwej, nagranej z prawdziwymi instrumentami, przez ludzi, nie maszyny, komputery i bank pomysłów. Na Jak Malować Ogień można te dźwięki odnaleźć.

Mówiłam, że nie będę polecać konkretnych utworów i nadal uważam, że najlepiej zrobicie słuchając całej płyty, ale jeśli nie macie 44 minut, żeby to zrobić proponuję znaleźć chwilę i posłuchać Kochamy się źle, Ciepły Wiatr, Że jestem oraz coveru kultowej piosenki Krakowski Spleen. Natalia lubi odgrzebywać stare, czasem zapomniane piosenki i wrzucać je na swoje albumy, dając im nowe życie. Krakowski Spleen zapomnianym utworem nie jest, ale bardzo pasuje do tej płyty i pamięć o Korze, o tym jaka była i co mówiła, też pasuje do przesłania tego albumu.

Od kilku dni Natalia Przybysz koncertuje. Przed nią jeszcze kilkanaście koncertów, będzie ją można zobaczyć tak naprawdę w całej Polsce. Szczegóły są dostępne tutaj, a tutaj można zamówić album w wersji fizycznej. Słuchajcie, kupujcie, chodźcie na koncerty. Ta płyta jest naprawdę bardzo dobra!