Znalazłam nową płytę, której mogę słuchać jako akompaniamentu do codziennych czynności. Delikatną, kojącą, przyjemną i odpowiednio stonowaną. Być może dla wielu twórców taki początek tekstu o ich nowym studyjnym albumie nie byłoby najmilszą recenzją z możliwych, ale mam nadzieję, że Oh Wonder nie będą mieli mi tego za złe. Ich nowy studyjny album No One Else Can Wear Your Crown doskonale koi nerwy i wydaje mi się, że to początek recenzji udanej płyty.
Nie każda płyta musi być przecież wybuchowa i porywająca do tańca, podskoków czy innych gestów, jakie można wykonywać w rytm dynamicznej kompozycji. Oh Wonder to specjaliści od subtelnych opowieści, ubranych w delikatne dźwięki syntezatorów, otulone wokalem Josephine i towarzyszącym mu, najczęściej na drugim planie, wokalem Anthonego. Być może tym razem oddali się zbyć bardzo liryczności i stosowaniu, przez co album No One Else Can Wear Your Crown stał się monotonny niczym błękit na jego okładce, ale znalazłam w tej płycie potrzebny spokój.
To album wręcz idealny na powolne poranki z kubkiem herbaty lub zmęczone wieczory, też z herbatą, ale i obowiązkowo zapaloną świeczką lub dwoma. Zaczyna się właśnie takim wolnym Dust, rozkręcającym się bliżej refrenu, ale wyciszanego klawiszami. Zdecydowanie bliższe charakterystycznym dla Oh Wonder dźwiękom jest kolejna propozycja, singiel Happy, napisany wspólnie z Sashą Sloan oraz Hallelujah, wydana na albumie w tak wielu wersjach, że można się pogubić. Niestety wszystkie są do siebie zbyt podobne, żebym zrozumiała sens i cel tego zabiegu.
Moją uwagę zwraca jednak In and Out of Love, przepiękna, przejmująca ballada, z tlącymi się w tle delikatnymi instrumentami z fortepianem w roli głównej. Nałożony efekt na wokal Anthony’ego nie popsuł intymności tej piosenki. Zaryzykuję stwierdzenie, że to jedna z najpiękniejszych piosenek w dorobku Oh Wonder. Zbliżony zabieg z efektem zastosowano w końcówce piosenki Better Now, ale na wokalu Josephine. W podobnym tonie, ale z nieco większą dawką elektronicznych dźwięków utrzymane jest Nothing But You i I Wish I Never Met You. Oh Wonder zdecydowanie chcieli na tej płycie uprościć wszystko do minimum.
Dla jednych No One Else Can Wear Your Crown może być negatywnym zaskoczeniem, albumem nie tak przebojowym i zapadającym w pamięć jak wydany w 2017 Ultralife. Dla innych może uchodzić za udany eksperyment, pewną zmianę brzmienia, która może i nie przyniosła spektakularnych kompozycji i chwytliwych refrenów, ale pokazuje zespół z nowej strony.
Pamiętam koncert Oh Wonder, na który wybrałam się tylko dlatego, że miałam po drodze i obiecałam sobie, że będę odkrywać nowe zespoły. Pamiętam go do dziś, bo różnił się od większości, na jakie chodzę. Z No One Else Can Wear Your Crown jest dokładnie tak samo – polubiłam ten album, bo różni się od większości płyt, których słucham. Nie ma tutaj gitarowego grania, ostrych riffów, energicznej perkusji. Nie ma piosenek skrojonych pod rozgłośnie radiowe i pisanych z myślą o milionach słuchaczy, którzy mieliby je pokochać. A jednocześnie jest to płyta nowoczesna, zagrana współcześnie i wyprodukowana współcześnie. I rodzi we mnie pytanie o przyszłość tego zespołu.