Recenzję albumu SOUR najlepiej byłoby zacząć od krótkiego wyjaśnienia, kim jest Olivia Rodrigo i co mogło przyczynić się do jej światowego sukcesu. Kłopot jednak w tym, że to wyjaśnienie mogłoby zając zbyt dużo miejsca i odwrócić uwagę od samego albumu, który choć rewelacyjny nie jest, zasługuje na sporo słów pochwały. Zwłaszcza, że Rodrigo wspólnie z producentem Danem Nigro znalazła sposób na połączenie brzmień modnych i lubianych z tymi lekko zakurzonymi, ale potrafiącymi poruszyć serca starszych słuchaczy.
Zacznijmy jednak od tego krótkiego biograficznego wstępu. Olivia Rodrigo to wciąż przede wszystkim młodziutka amerykańska aktorka, mocno związana z marką Disney, ale nie osiągająca aż tak dużych sukcesów jak kilka koleżanek po fachu, debiutujących przed laty. W 2020 roku, na chwilę przed wybuchem pandemii, podpisała kontrakt płytowy dający możliwość wydania debiutanckiej EPki. Wielki, amerykański sukces singla Driving License był na tyle zaskakujący, że zaczęto się zastanawiać, czy wydanie EPki nie będzie zmarnowaniem potencjału. Uznano, że wypuszczenie długogrającej płyty to najlepsze rozwiązanie. Tak doszło do ukazania się SOUR, płyty która zadebiutowała na pierwszym miejscu list sprzedaży w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii czy Skandynawii. Co zagwarantowało Olivii sukces?
Tych czynników jest kilka. Przede wszystkim to świeża krew, nieopatrzona twarz, która pojawiła się na rynku z singlem, z którym może utożsamić się co drugi amerykański nastolatek. Po drugie, co w recenzjach płyty nie wybrzmiewa tak głośno, jak w komentarzach internautów, korzenie Olivii nie pozostają bez znaczenia. Żeby dobrze to zrozumieć trzeba dość mocno zagłębić się w podziały rasowe w Stanach Zjednoczonych i coraz głośniej odzywające się głosy, że dyskryminacja mocno dotyka Azjatów, licznie zamieszkujących Stany Zjednoczone i mocno wpływających na kształt amerykańskiej popkultury.
Olivia Rodrigo jest w połowie Filipinką. Bez trudu można znaleźć w sieci wypowiedzi, których autorzy bez ogródek przyznają, że przyjemniej jest im wspierać karierę Olivii niż niemalże jej rówieśniczki, Billie Eilish pochodzącej z wpływowej, amerykańskiej rodziny, która „swoje już osiągnęła”. Na szczęście album SOUR broni się muzycznie i to musi być kolejny czynnik, dla którego odnotował tak wysoki debiut. Poza dobrym marketingiem, ale w przypadku amerykańskich debiutantów to już temat na inną dyskusją.
Jak wiecie ja dość późno dołączam do grona zasłuchanych w najgłośniejsze nazwiska i albumy, więc ukradkiem obserwowałam reakcje na poszczególne single z tego albumu i wiele sugerowało, że Olivia Rodrigo stworzyła coś, co można postawić obok singla Misery Business Paramore. A ponieważ Paramore znam doskonale musiałam to sprawdzić, słuchając całej płyty. Już po pierwszym pełnym odsłuchu okazało się, że z tym Paramore to lekka przesada, lub ewentualnie porównanie na miarę znajomosci historii muzyki, ale rzeczywiście Rodrigo i Nigro pokusili się o pop-punkowe, rockowe aranżacje.
Album otwiera naprawdę obiecujące brutal, zaczynające się niepozorną partią smyczków, błyskawicznie zamieniające się w elektryczną gitarę w towarzystwie energicznej perkusji, w rytm której Olivia opisuje, jaki to brutalny jest otaczający ją świat. Po tym energicznym wstępie przychodzi czas na utwór traitor, jedną z licznych ballad, choć o bardzo przewrotnym tekście, których na SOUR nie brakuje. Do kolejnego energiczniejszego utworu dochodzimy dopiero przy piątym utworze, gdy załącza się deja vu, okraszone już perkusją z komputera, z gitarą schowaną za elektronicznym podkładem.
Najbardziej jednak energicznie zbliżone do otwierającego utworu jest szóste na płycie good 4 you, jeden z trzech singlowych wyborów, które przyciągnęły do Olivii kolejnych słuchaczy. Trudno się im dziwić, bo obecnie trochę próżno szukać w mainstreamie tak brzmiących dziewczyn. Nie zmienia to jednak faktu, że ani brutal, ani good 4 you ani jealousy jealousy nie są odzwierciedleniem rzeczywistego brzmienia SOUR. Słuchając jealousy jealousy zastanawiam się, czy nie jest to jeden z utworów, które Rodrigo dostała od Alice Merton, zwłaszcza gdy mam w pamięci jej najnowszy singiel, Vertigo.
Album SOUR to przede wszystkim dobrze napisane, nostalgiczne, nieprzekombinowana ballady, w których słychać inspiracje Taylor Swift – zarówno jeśli chodzi o sposób snucia opowieści, jak i muzykę. Nie mogę pozbyć się tego wrażenia słuchając 1 step forward, 3 steps back i enough for you. Słyszę też kilka podobieństw do twórczości Lorde, ale nie jest to często słuchana przeze mnie artystka, więc mogę się mylić. Muszę być jednak szczera i przyznać, że zamykające album hope ur ok to jedna z najładniejszych ballad, jakie usłyszałam w tym roku i wybrana na singiel może stać się takim I’m With You w dorobku Rodrigo.
Przy tak potężnych debiutach, i tak szybkim rozwoju kariery, zawsze pojawia się pytanie, co będzie dalej? W którą stronę pójdzie Olivia Rodrigo – czy będzie eksplorowała pop-rockowe, pop-punkowe brzmienia z kilku utworów, czy skupi się na balladowym, popowym, nowoczesnym brzmieniu? Na razie w moich oczach jawi się jako nastolatka, która wychowała się słuchając Taylor Swift, liznęła utworów Alanis Morissette i tworząc debiutancki album starała się połączyć w całość wszystko to, co mniej lub bardziej ją ukształtowało.
Powstał dobry, ale nie zwalający z nóg album, którego przyjemnie się słucha. Producent zadbał o to, żeby wszystko było dopieszczone, żeby wykorzystać powrót do zamiłowania na brzmienia z końcówki lat 90. i początków 00. Nie jest o natomiast materiał, który zapowiada pojawienia się kogoś, kto przez najbliższe lata przejmie dominację na listach przebojów. Na razie Olivia Rodrigo to tylko (albo aż) kolejna rozgniewana nastolatka z udanym debiutem, która ma szansę na długą i owocną karierę.