Ten album mógł się ukazać już kilka lat temu, gdy Patrycja Markowska budowała swoją muzyczną karierę. Zdecydowała jednak, co doceniam, po prostu robić swoje, stworzyć własne przeboje i wydać album ze sławnym ojcem w momencie, w którym trudno zarzucić jej, że robi to dla sławy. Choć oczywiście zarzucano jej przez kilka ładnych lat, że jest jedynie córką znanego ojca, ale mam wrażenie, że skutecznie udowodniła, że za nazwiskiem stoi znacznie więcej. 25 stycznia ukazał się album Droga, pierwsza wspólna płyta Patrycji Markowskiej i Grzegorza Markowskiego. Nad materiałem pracowali wspólnie z Darkiem Kozakiewiczem. Wydawało się, że ten album będzie wyśmienitym, genialnym otwarciem 2019 roku. Niestety, nie jest.
Pamiętacie wspólną płytę braci Cugowskich z ojcem Krzysztofem? Piosenki, które trafiły na Zaklęty krąg to perełki, a całość jest muzyczną opowieścią, historią zamiłowania do różnych brzmień, gatunków, pasjonująco ze sobą połączonych. Opatrzonych niebanalnymi tekstami, z pazurem gdy trzeba i nostalgią, gdy należy. U Markowskich nie ma tej magii, choć wydaje się to niemożliwe. A jednak. Na płycie Droga brakuje mi opowieści i poczucia, że materiał, jaki trafił na album tworzy całość. Zamiast tego odnoszę wrażenie, że powstał pod presją, może nawet w pośpiechu.
Słucham płyty Droga i czuję, że te piosenki mogłyby trafić na płytę Patrycji, i to taką przeciętną płytę z jej dyskografii. Słucham i myślę, że brakuje mi wyrazistości, że słyszę Patrycję, z którą czasami śpiewa Grzegorz, a nie Markowskich w duecie, na wspólnej, tak wymarzonej (jak twierdzą) płycie. To zbiór trzynastu, muzycznie momentami ciekawych piosenek, ale nie mówią one, że są dziełem duetu. Dziwnie pisze mi się te słowa, bo ten duet łączy nie tylko DNA, ale także niesamowita energia, muzyczna pasja, którą miałam okazję poczuć (i zobaczyć) na żywo. Na albumie studyjnym, niestety, jej nie ma. Jak to możliwe?!
Muzycznie, instrumentalnie to przyjemny krążek, na którym słychać dobre aranżacje i jakiś pomysł. Jest gitarowo, są klawisze, piosenki z przytupem i spokojne kołysanki. W Monthly na listopad lakonicznie wypowiedziałam się o pierwszym singlu, piosence Na szczycie, która po przesłuchaniu całego albumu robi na mnie lepsze wrażenie niż wyrwana z kontekstu. Teraz wydaje mi się jednym z jego najsilniejszych fragmentów, idealnym, energicznym otwarciem płyty. Ogólnie otwarcie albumu jest doskonałą zachętą do tego, żeby słuchać go dalej. Piosenka Aż po horyzont, druga na płycie, dzięki przyśpiewkom w tle i partiom gitary kojarzy się z dawnymi hymnami trasy koncertowej Męskie Granie, a to były organkowe utwory z przytupem.
Później jest barwnie, bo pojawiają się kompozycje, w których można usłyszeć brzmienia charakterystyczne dla country i bluesa. Podobnie było na wspomnianej płycie Cugowskich, jednak u nich smakowało to lepiej, treściwiej, autentyczniej i energiczniej. Być może dlatego, że tam są po prostu lepsze teksty piosenek? Albo odważniejsze, bardziej zaskakujące aranżacje?
Możliwe, że ponieważ bardzo lubię płytę Zaklęty krąg miałam w głowie inną wizję Drogi. Pewnie niepotrzebnie porównuję te dwie płyty, ale te porównania nasuwają mi się same. Żałuję, że Droga mnie nie potrwała, że mimo kilkukrotnego jej wysłuchania żaden utwór nie utkwił mi w pamięci. Na zakończenie dodam tylko, tak dla jasności, że ten album nie jest zły. On jest po prostu zachowawczy, skrojony (a przynajmniej takie odnoszę wrażenie) pod Patrycję i nie wychylający się poza to, co spokojnie mogłoby trafić na jej kolejną płytę. Grzegorz jest dodatkiem, zacnym i miłym, ale dodatkiem, gościem specjalnym.
Piosenki warte posłuchania: Aż po horyzont, Na szczycie, Droga. Album można kupić tutaj.