Szortext: PVRIS – Use Me

Myślę, że każdy ma artystę lub zespół, z którego muzyką nie jest mu już po drodze, a mimo to słucha nowych płyt. Trochę z sentymentu, ale głównie po to, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że nadal nie iskrzy. Od kilku lat mam tak z zespołem PVRIS, który poznałam w 2014 roku, widziałam na żywo dwukrotnie, ale od wydanej w 2017 roku płyty All We Know of Heaven, All We Need of Hell nie potrafię docenić kierunku, w jakim zmierzają. 28 sierpnia 2020 roku wydali trzecią studyjną płytę. Nad albumem Use Me pracowali prawie trzy lata.

Historia tej płyty jest ciekawa i zawiła. Zespół przekładał premierę trzykrotnie, nie tylko z powodu pandemii. Najpierw krążek miał się ukazać jeszcze w 2019 roku, jako pierwsze wydawnictwo pod skrzydłami nowej wytwórni płytowej. Nowy kontrakt, nagrywanie dla Reprise/Warner Records miało zrobić z PVRIS zespół jeszcze bardziej znany. Do tej pory byli rozpoznawalni przede wszystkim w Wielkiej Brytanii, gdzie grywali na dużych festiwalach i bez trudu wyprzedawali koncerty. Pierwszym efektem współpracy była wydana jesienią 2019 roku EPka Hallucinations, wstęp do płyty Use Me. Trzy z pięciu wydanych wówczas utworów trafiły na trzeci album Amerykanów.

Muzycznie już na All We Know of Heaven, All We Need of Hell było słychać, że PVRIS idą w bardziej elektroniczną stronę, odsuwają się od brzmienia z debiutanckiego White Noise, ale zachowując psychodeliczne akcenty. Wokalnie Lynn Gunn zaczęła unikać wymagających utworów, kilka lat temu tłumacząc, że promując White Noise zniszczyła sobie struny głosowe, a jej wszystkie wokalne pomyłki na scenie to wina choroby i konieczności nauczenia się śpiewania od nowa. Być może, zespół rzeczywiście koncertował niemalże non stop, jednak nie chcę się teraz na tym skupiać. Już nie raz komentowałam tę sytuację, nie do końca wierząc w te wyjaśnienia.

Epka Hallucinations potwierdziła, że PVRIS spodobał się synth-pop, EDM i mieszanie elektroniki z rockiem. Wydawnictwo miało jednak momenty, w postaci singla Old Wounds, jednej z najciekawszych piosenek, jakie wydali w karierze. Jesienią 2019 roku może nie robiło to na mnie wrażenia, ale po wysłuchaniu całej płyty zrobiło.

Na premierę płyty Use Me czekałam z jednego powodu – byłam ciekawa, czy przejście do nowej wytwórni płytowej wpłynie na charakter zespołu. Jak na razie zmianę trudno uznać za udaną. Majową premierę albumu dwukrotnie przesuwano z powodu pandemii, a na dwa dni przed wydaniem płyty zespół ogłosił, że pożegnał się z gitarzystą Alexem Babinskim, który od pewnego czasu był oskarżany o nadużycia na tle seksualnym. Grupa postanowiła się od niego odciąć, ratując wizerunek i ulegając naciskom fanów. Szczęśliwie na okładce Use Me widnieje tylko Lynn Gunn, wokalistka i zdaje się, że także właścicielka nazwy zespołu, a ten nie ma w planach żadnych koncertów, więc nie musi w pośpiechu szukać gitarzysty.

Skłamałabym pisząc, że Use Me mnie zaskoczyło. Właśnie takiej płyty się spodziewałam – przepełnionej elektroniką, z Lynn momentami pokazującą ostrzejszy wokal, który w jednym z tekstów nazwałam szczekaniem małego pieska. Nadal uważam, że jest w tym mnóstwo prawdy, ale niekoniecznie jest to negatywne określenie. Po latach doszłam do wniosku, że ma swój urok. O tyle prawdą jest, że PVRIS stali się zespołem mniej gitarowym, a bardziej elektroniczno-samplowym, o tyle nadal potrafią utrzymać charakterystyczny dla siebie poziom psychodelii. Co więcej, mają skłonności ku brzmieniom mogącym spodobać się słuchaczom rozgłośni radiowych, a takiego zainteresowania zdecydowanie by potrzebowali, aby rozwijać karierę. Słychać to w zamykającym album Wish You Well oraz January Rain.

Po wysłuchaniu całego albumu okazuje się, że znalazłam cztery kompozycje, do których pewnie będę całkiem regularnie wracać. Dwie znalazły się na jesiennej EPce – mam tutaj na myśli już wspomniane Old Wounds oraz tytułowe Hallucinations, o którym pisałam w Muzyczne szorty #38. Oprócz nich zwróciłam uwagę na akustyczne, minimalistyczne i klimatyczne Loveless. Najspokojniejszy i naprawdę rzadko spotykany w dorobku PVRIS tak nostalgicznie zagrany utwór. Na początku kariery nagrali EPkę w takim klimacie, więc jest to z jednej strony miłe przypomnienie ich początków, a z drugiej szansa, żeby skupić się na wokalu Lynn.

Pewien podobny spokój towarzyszy tytułowej piosence z płyty. W Use Me użyto już co prawda elektroniki i zadbano o to, żeby wokal Lynn przeszedł przez kilka efektów, ale refren zdecydowanie zwraca uwagę. Zwłaszcza, gdy ma się w pamięci kompozycje z White Noise czy All We Know of Heaven, All We Need of Hell, gdzie takich utworów nie było. Na fizycznej wersji płyty znajduje się wersja jedynie z wokalem Lynn, natomiast w streamingu można znaleźć utwór ze zwrotką 070 Shake. Dość tradycyjnie uważam, że jest to zupełnie zbędna współpraca, która nie dodaje Use Me uroku. Wprowadza niepotrzebne zamieszanie, chaos, którego ten utwór zupełnie nie potrzebuje.

Jeszcze kilka lat temu wydawało mi się, że na przestrzeni lat PVRIS staną się jednym z najważniejszych młodych zespołów na międzynarodowej scenie muzycznej. Weszli na nią z przytupem, przyciągając fanów wielu popularnych w 2014 i 2015 roku artystów, a Lynn Gunn zdawała się wypełniać lukę twardej babki z wyrazistym wizerunkiem, jakiej scena wtedy potrzebowała. Później zraziłam się do nich, bo na żywo nie byli wystarczająco dobrzy, żeby ratować własne, mniej interesujące utwory.

Po wysłuchaniu Use Me myślę, że już na zawsze pozostaną zespołem, którego poczynania będę ukradkiem śledziła, ale który nie odbuduje się muzycznie w moich oczach. Płyta Use Me to najmniej udany materiał w ich dorobku. Gdy słyszę Stay Gold, otwierające płytę Gimmie A Minute czy Wish You Well zastanawiam się, czy to naprawdę kompozycje zespołu, który kilka lat wcześniej wydał My House i St. Patrick.

Album na CD można zamówić tutaj.