Ociągałam się z napisaniem recenzji albumu Imploding The Mirage The Killers, bo przytłoczyła mnie liczba nowych płyt, jakie się ukazują. Ostatnie tygodnie to cotygodniowa premiera płyty albo przynajmniej singla lubianego przeze mnie artysty. Uwielbiam to, ale słuchając nowej płyty The Killers poczułam, że sercem i myślami jestem jeszcze z albumem Biffy Clyro i chwilę mi zajęło przeniesienie się w świat The Killers. Co więcej, już od kilku singli zapowiadających Imploding The Mirage czułam, że to nie będzie tak szybka fascynacja, jak w przypadku albumu Wonderful Wonderful.
Poprzedni album The Killers, Wonderful Wonderful, z 2017 pokochałam od pierwszego przesłuchania, ale wydarzyło się ono, jeśli dobrze pamiętam, pewien czas po premierze. Sięgnęłam więc po całość, bez podziału na single i bez hucznych zapowiedzi podlanych obietnicami. Finalnie krążek wylądował w moim zestawieniu dwóch najlepszych albumów 2017 roku. Na Imploding The Mirage czekałam, słuchając Caution, pisząc Wam o przekładaniu daty premiery albumu i komentując Fire In Bone i Blowback. Później trochę odpuściłam słuchanie singli, czułam że potrzebuję zagłębić się w całość – od pierwszej do ostatniej minuty, żeby poczuć klimat. Była to dobra decyzja.
Niespodziewanie, w ciągu trzech lat, zespół The Killers urósł do rangi jednego z tych zespołów, które bardzo chciałabym zobaczyć kiedyś na żywo. Gdy słucham Dying Breed widzę ich szalejących na tych wielkich scenach, na których mieli grać w 2020 roku promując album. Niektórzy komentatorzy sceny muzycznej twierdzą, że więcej jest w branży twórców, którzy z każdą kolejną płytą stają się powtarzalni i tracą to coś, co sprawiło, że na początku byli interesujący. The Killers wydali szósty album i być może wśród fanów ich pierwszych płyt są tacy, którzy będą pluć na Imploding The Mirage, sęk w tym że zupełnie niesłusznie.
The Killers ewoluują, zmieniają się, ale ich płyty mają wiele wspólnych pierwiastków. Zespół nadal kocha rozkręcać się w refrenach, zostawiając spokój na zwrotki, a szaleństwo na koniec. Kochają też zabawę rytmem, melodyjność, ale nie stronią od syntezatorów, czego dobrym przykładem jest otwierające płytę My Own Soul’s Warning. Jedna, jak się finalnie okazało, z najciekawszych piosenek na płycie.
Płyta może i nie podbiła list przebojów. Może nie przyniosła The Killers kolejnego wielkiego przeboju, ale oni ani tego nie potrzebują, ani nie są zespołem, który sprzedaje płyty siłą rozpędu. Sprzedają za to koncerty, a Imploding The Mirage będzie się na nich sprawdzać genialnie! Posłuchajcie Fire In Bone, a od razu zrozumiecie, co mam na myśli, później włączcie My God z gościnnym udziałem Weyes Blood, a na dokładkę When The Dreams Run Dry. Wtedy upewnicie się, że gdyby Open’er Festival odbył się w tym roku, a The Killers mogliby stanąć na tej scenie, tłum by oszalał. Trudno słuchać tej ostatniej piosenki stojąc spokojnie, o siedzeniu już w ogóle nie ma mowy. Nie obraziłabym się, gdyby to właśnie ten utwór zamykał całą płytę, ale robi to tytułowe Imploding The Mirage. Zaczynające się tajemniczo, ale już po kilku sekundach sygnalizujące, że oto piosenka, która wyszła spod ręki Brandona Flowersa. A ten naprawdę jest w formie i służy mu odejście od kompozycji rytmicznie przypominających Somebody Told Me czy Mr. Brightside.
Słuchając nowego albumu odnoszę wrażenie, że The Killers podnieśli się z twórczej niemocy lub przynajmniej wyrwali z rutyny. Takie samo wrażenie odnoszę wracając do Wonderful Wonderful, a przecież wydana cztery lata wcześniej płyta Battle Born zbierała świetne recenzje i okazała się sukcesem. A jednak czuję się, jakbym słuchała innego zespołu.
Szkoda, że pandemiczną rzeczywistość odebrała muzykom możliwość pokazania nowej muzyki szerszej publiczności. Może w przyszłym roku wyruszą w trasę i przypomną ludziom, że wrócili z nowym materiałem. Zdecydowanie wartym posłuchania!