wolf-alice-blue-weekend
Okładka płyty

Szortext: Wolf Alice – Blue Weekend

Wolf Alice to jedna z tych grup, o których istnieniu wiedziałam, ale aż do momentu wydania płyty Blue Weekend nie udało im się mnie w sobie rozkochać. Recenzja tego albumu dobrze tłumaczy dlaczego, ale zanim do niej przejdziemy chciałam wspomnieć, że już w 2016 roku podjęłam próbę poznania Wolf Alice, słuchając ich debiutanckiej płyty My Love is Cool. Naprawdę trudno było nie zauważyć istnienia tej grupy – nominacje do prestiżowych nagród brytyjskiego przemysłu muzycznego, wysokie miejsca na listach popularności, pozytywne recenzje płyt. Ja potrzebowałam jednak płyty takiej, jaka jest Blue Weekend, żeby przekonać się do Wolf Alice.

W erze przed serwisami streamingowymi, gdy wydawanie muzyki było bardziej skomplikowanym procesem, mówiło się, że artystę poznaje się po tym, co wyda na trzecim albumie. Wolf Alice to zespół, który idealnie wpasowuje się w to stwierdzenie, pokazując, jak można rozwinąć się muzycznie na przestrzeni dwóch płyt. Materiał zawarty na Blue Weekend to płyta bardzo mainstreamowa, melodyjna, nadająca się na wielkie halowe lub nawet stadionowe koncerty. Bez wątpienia przyciągnie nowych słuchaczy, ale pewnie znalazła się grupa starszych, którzy nie są zachwycani brzmieniem Blue Weekend. Osoby rozpływające się nad Visions of a Life, gitarowej i brzmieniowo dość surowej płycie, mają pełne prawo poczuć się zagubione słuchając Blue Weekend. Ale czy to właśnie nie takiego brzmienia należało się spodziewać po albumie wyprodukowanym przez Markusa Dravsa, faceta stojącego za WALLS Kings of Leon, How Big, How Blue, How Beautiful Florance + The Machine czy Wasteland, Baby! Hoziera?

Słuchając niestroniącej od ostrych gitarowych riffów i krzykliwego wokalu Ellie Playing The Greatest Hits trudno nie odnieść wrażenia, że Wolf Alice fantastycznie bawili się w studiu nagraniowym. Wybrany na singiel The Last Man on Earth to z kolei zupełnie inna emocjonalna strona tej płyty, taki malutki ukłon w stronę tego psychodelicznego Wolf Alice, które słychać też w Safe From Heartbreak (if I never fall in love). Zarazem każde z nagrań rozwija się wraz z trwaniem, pokazując nie tylko spory wachlarz instrumentów, ale też zabawę dwugłosami i wokalnie otwierając nowe drzwi dla Ellie. Wolf Alice zawsze lubili powrzucać do nagrań ścieżki, jakich nie da się usłyszeć po pierwszym przesłuchaniu płyty, ale na Blue Weekend jest jeszcze trudniej. Sposób śpiewania, jakim rozpoczyna How Can I Make It OK? przypomina mi kompozycje zespołu The Pierces i niezmienne, mimo upływających tygodni, gdy włączam ten utwór potrzebuję kilku sekund, żeby sobie uświadomić, że to Wolf Alice.

Wśród moich ulubionych piosenek znajdują się Delicious Things rozpoczynające się bardzo niepozornie, w refrenie wybuchające brzmieniami i emocjami, Lipstick On The Glass, które bardzo chciałabym usłyszeć na żywo. Posłuchajcie pierwszej minuty tego nagrania, żeby zrozumieć, dlaczego w wersji koncertowej (tak sądzę) musi brzmieć genialnie. Wspomnienie o innym zespole, tym razem Bones UK, przywołuje Smile. Bones UK grają ostrzej, ale Ellie niskie, sensualne śpiewanie jest bardzo charakterystyczne dla Rosie Bones. Nie byłabym sobą, gdybym nie zwróciła uwagi na klamrę kompozycyjną.

Blue Weekend rozpoczyna The Beach a zamyka The Beach II. To pierwsze kończy się bardzo pompatycznie, choć zarazem dużo mówi o stylistyce tej płyty i gdzieś tam uderza w te tony, z jakich słynie Florence + The Machine. To drugie rozluźnia, wycisza, wprowadza błogi stan. Uwielbiam tak przemyślane zakończenia płyt, przypominają mi też te spokojniejsze, bardzo liryczne nagrania z poprzedniego albumu grupy.

Od czerwca nie mogę się uwolnić od Blue Weekend. Gdybym miała wskazać jeden album, którym brzmiał mój czerwiec 2021 to zdecydowanie byłaby właśnie ta płyta. Nie sądzę, że zabraknie jej w rocznym podsumowaniu. A skoro o podsumowaniach mowa to w 2022 roku Wolf Alice wybierają się w europejską trasę koncertową, w tym roku grają na kilku letnich festiwalach na Wyspach, jesienią planują pograć w Stanach Zjednoczonych, a w lutym 2022 przylecieć na Stary Kontynent. Taki Berlin, dajmy na to, można byłoby odwiedzić…

Album można zamówić tutaj.